Od Nowego Roku znikają limity na import chińskiej odzieży i tekstyliów - przypomina "Dziennik". A to oznacza, że nasz rynek zostanie zasypany tanimi skarpetkami, koszulkami czy bielizną z Chin. Tej konkurencji mogą nie wytrzymać krajowi producenci odzieży.
Znalezienie koszulki czy bluzki bez etykiety "made in China" już dziś jest trudne. Choć wciąż obowiązują kontyngenty ograniczające import, tylko w tym roku sprzedaż chińskich tekstyliów na rynek unijny zwiększyła się aż o 25 proc.
Teraz, gdy limity znikną, towary z Kraju Środka zdominują sprzedaż. - Grozi nam zalew - przyznaje Francesco Marchi, ekspert brukselskiego stowarzyszenia producentów tekstyliów Euratex. Podobne obawy mają też Polacy. - Nie jest to dla nas dobra perspektywa - przyznaje Mirosława Antkiewicz z zarządu Polskiej Izby Bielizny w Łodzi.
Zapewnia jednak, że nasi producenci bielizny będą walczyć z Chinami jakością swoich wyrobów. Do tej pory polskie firmy branży tekstylnej i odzieżowej to jedni z głównych krawców Europy.
Coś za coś
Unia nie ma dziś wyboru, bo spłaca dawno zaciągnięty dług. Za obietnicę otwarcia europejskiego rynku zabawek, butów, ubrań i innych prostych wyrobów Chiny zgodziły się przyznać największym zachodnim koncernom sowite kontrakty w telekomunikacji, energetyce, elektronice, bankowości i ubezpieczeniach. A wszystko zostało starannie zapisane w umowie o przyjęciu Pekinu do Światowej Organizacji Handlu.
Niemcy, Wielka Brytania, Holandia czy Szwecja na otwarciu handlu z Chinami mogły tylko zyskać. W tych państwach przemysł tekstylny właściwie juz dawno zniknął. Potężne są natomiast koncerny, które dostarczają Chińczykom najbardziej skomplikowane urządzenia i usługi. Dlatego Berlin i Londyn od kilku lat naciskały na jak najszybsze otwarcie dla Chińczyków europejskiego rynku tekstylnego.
Dać opór "tandecie"
Na obronie unijnego przemysłu odzieżowego zależy tylko niektórym krajom Unii, w tym Polsce. Wciąż znaczącymi producentami tekstyliów są również Bułgarzy, Rumuni, Włosi, Portugalczycy i Francuzi. To właśnie tu pracują setki tysięcy ludzi, którzy z powodu „chińskiej inwazji” mogą w ciągu kilku miesięcy stracić zajęcie. Jednak nawet w obozie europejskich krajów, które produkują tekstylia, podejście do Chin nie jest jednolite.
Francja i Włochy od lat wyspecjalizowały się bowiem w wytwarzaniu ubrań z górnej półki: płaszczy, garniturów czy koszul wartych setki i tysiące euro, przeznaczonych dla zupełnie innych klientów niż amatorzy chińskiej oferty. Podobnie starają się robić polscy producenci.
- To, co płynie z Chin, to tania tandeta, żadna konkurencja - zapewnia Bogusław Słaby, prezes Polskiego Związku Pracodawców Prywatnych Producentów Odzieży i Tkanin. I dlatego naszym firmom nie zależało na dalszym limitowaniu chińskiego importu. - Zależy nam za to na tym, żeby doprowadzić do otwarcia chińskiego rynku na nasze produkty. Kilka firm zaczęło już wysyłać tam swoje wyroby, głównie garnitury, i mogłoby podbić tamten rynek - dodaje.
To, co płynie z Chin, to tania tandeta, żadna konkurencja slaby o ciuchach z chin
Polska i państwa UE zainteresowane ochroną unijnego przemysłu tekstylno-odzieżowego wymogły też na Komisji Europejskiej wprowadzenie systemu podwójnej kontroli importu, tzw. licencyjny nadzór uprzedni double-checking. Jak tłumaczy Maciej Sochal z biura prasowego Ministerstwa Gospodarki, system ten wchodzi w życie 1 stycznia 2008 i będzie chronił osiem najbardziej wrażliwych kategorii towarów tekstylno-odzieżowych: podkoszulki, pulowery, spodnie męskie, bluzki, bieliznę pościelową, suknie, biustonosze oraz przędzę lnianą. Na te kategorie towarów chiński producent najpierw będzie musiał uzyskać licencję eksportową u siebie, a potem pozwolenie na przywóz od władz któregokolwiek z państw UE.
Źródło: Dziennik
Źródło zdjęcia głównego: TVN24