Gliwicki sąd aresztował Kazimierza D., dyrektora kopalni „Halemba” w listopadzie 2006 roku, gdy na skutek wybuchu metanu i pyłu węglowego zginęło tam 23 górników.
- Kazimierz D. jest podejrzany o to, że jako kierownik ruchu zakładu, odpowiadając za bezpieczeństwo i higienę pracy, nie dopełnił obowiązków i sprowadził niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia górników oraz mienia w wielkich rozmiarach - poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gliwicach Michał Szułczyński.
Dyrektor świadomie narażał życie górników?
Jak ustaliła prokuratura, w listopadzie 2006 roku D. wiedział o przekroczonych dopuszczalnych stężeniach metanu w kopalni, tolerował też brak profilaktyki w zakresie zwalczania zagrożenia wybuchem pyłu węglowego i zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jednak zlekceważył alarmujące dane i nie nakazał przerwania prac.
Zarzuty stawiane b. dyrektorowi w Kompanii Węglowej przyjęto z niedowierzaniem. - Trudno mi sobie wyobrazić, żeby dyrektor mógł świadomie narazić pracowników na niebezpieczeństwo – powiedział rzecznik Kompani Zbigniew Madej, zaznaczając, że spółka nie zna ustaleń prokuratorskiego śledztwa oraz nie zamierza komentować działań prokuratury i sądu.
Uciekł od odpowiedzialności?
O tym, że b. dyrektorowi „Halemby” mogą być postawione zarzuty w związku z katastrofą, w środowisku górniczym mówiono od dawna. Osoby znające branżę mówią, że jest niemal nieprawdopodobne, by D. nie wiedział o sytuacji na dole i nie znał skali zagrożenia. Podkreślają jednak, że świadomość ryzyka – powszechnego w górnictwie – nie oznacza jeszcze przyzwolenia na łamanie przepisów i zasad sztuki górniczej, co – według ustaleń prokuratury i nadzoru górniczego – miało miejsce w „Halembie”.
Kazimierz D. odmówił składania wyjaśnień. Grozi mu do 12 lat więzienia. Jest dotychczas najważniejszym w hierarchii górniczej podejrzanym w tej sprawie. Niespełna pół roku po katastrofie Kazimierz D. przeszedł na emeryturę. Rzecznik Kompanii Węglowej, Zbigniew Madej, zapewnia, że nie miało to związku z tragedią. Dyrektor miał uprawnienia emerytalne, wykorzystał też zaległy urlop. Jako emeryta nie mogą go już spotkać żadne ewentualne sankcje ze strony byłego pracodawcy. Do tragedii w rudzkiej kopalni doszło 21 listopada 2006 roku podczas likwidowania ściany wydobywczej 1030 metrów pod ziemią. Z powodu zaniechania - na podstawie fałszywych odczytów - profilaktyki związanej ze zwalczeniem zagrożeń naturalnych, po zapaleniu i wybuchu metanu, w wyrobisku wybuchł też pył węglowy, czyniąc największe spustoszenie i zabijając większość ofiar tragedii.
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24