Szefowie międzynarodowych banków odrzucają oskarżenia, że specjalnie wciągały polskie firmy w pułapkę tzw. opcji walutowych. Kulisy handlu opcjami odsłania w rozmowie z "Dziennikiem" dwóch dyrektorów z dużych banków.
Odrzucają oni oskarżenia, że banki świadomie wciągnęły polskie firmy w pułapkę, która doprowadziła setki z nich na skraj bankructwa. Dziś rząd szacuje, że zobowiązania tych przedsiębiorstw wobec instytucji finansowych sięgają astronomicznej kwoty 15 miliardów złotych, i zastanawia się, jak im pomóc. Wśród poszkodowanych są też firmy państwowe.
Wypowiadający się anonimowo dla "Dziennika" bankowcy twierdzą, że przedsiębiorcy doskonale wiedzieli, co robią, gdy zawierali umowy na opcje kredytowe, w przeciwieństwie do zwykłego kredytobiorcy.
Klienci doskonale wiedzieli, w co wchodzą bankier opcje 1
- Proszę porównać sytuację zwykłego człowieka, który chciał dwa lata temu kupić mieszkanie. Żądał kredytu we frankach, bo rata tego samego kredytu we frankach wynosiła 1200 zł, a w złotówkach 1800. Nawet jeśli słyszał o ryzyku walutowym, to nic mu to nie mówiło. Tym bardziej że frank przez kilka lat był stabilną walutą. Teraz proszę sobie wyobrazić różnicę między nim a przedsiębiorcą, który od 10 lat produkuje na eksport! Podpisuje umowy na pięć lat, przeżył już duże wahania na rynku. Oni doskonale wiedzieli, że kurs może polecieć w dół lub w górę! - argumentuje dyrektor działu prawnego w dużym, międzynarodowym banku.
Skarżą się hazardziści
Część klientów kupowała opcje na wysokość swojego eksportu czy importu. Oni dziś ponoszą wyższe koszty, ale od dawna wkalkulowane w biznes. Druga grupa to ci, którzy traktowali opcje jak hazard. Uzależnili się od zysków, które przynosiły im przez ostatnie lata. - I to są ci, którzy najgłośniej dziś krzyczą o tym, jaka spotkała ich niesprawiedliwość - dodaje szef rynków finansowych w innym banku.
Opcje były dobre
Zdaniem bankowców, unieważnienie opcji, które proponuje wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, to skrajna nieodpowiedzialność.
- Takie wypowiedzi mogą doprowadzić do sytuacji, w której euro będzie warte 8 albo nawet 10 zł. Dla inwestorów to brzmi tak samo jak nacjonalizacja - ostrzegają. Przy okazji zastanawiają się, od jakiej daty rząd unieważni te umowy? Co z ostatnimi kilkoma latami, w których przedsiębiorcy zarabiali na opcjach? Będą musieli bankom zwrócić pieniądze?
Uważają, że to sami biznesmeni wpędzili się w kłopoty. Przez ostatnie lata nauczyli się traktować opcje jak grę w kasynie, w którym zawsze się wygrywa. - Nikt nie mógł przewidzieć kursu 4,6 zł za jedno euro - tłumaczą.
Ktoś zapłaci
- Rząd ponosi dużą część winy za sytuację - uważa jeden z bankowców. Chodzi o to, że Polska nie wprowadziła europejskiej dyrektywy o rynkach finansowych, której rozwiązania ograniczyłyby straty przedsiębiorców. Ustawa była gotowa, ale przepadła po wecie prezydenckim. - Winne są równo PiS i PO. Rządząca partia wtrąciła do ustawy niepotrzebne kwestie, o których było wiadomo, że spowodują weto prezydenta. Tak minął termin, do którego zobowiązaliśmy się zastosować do dyrektywy. Stąd rząd może się obawiać masowych pozwów - przewiduje dyrektor działu prawnego.
Źródło: Dziennik
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu