Wicepremier Waldemar Pawlak zamierza postawić na swoim, czyli wbrew opinii większości ekonomistów doprowadzić do unieważnienia umów na tzw. opcje walutowe. Polskie firmy mogą stracić na nich dziesiątki miliardów złotych. Choć na porządku dzisiejszych obrad rządu nie ma sprawy opcji, "Dziennik" przewiduje, że ministrowie jednak zajmą się tą sprawą.
Opcje walutowe od kilkunastu tygodni spędzają sen z powiek politykom i ekonomistom. Bo ich wpływ na gospodarkę już widać. Już doszło do bankructw firm, które nie były w stanie spłacić zobowiązań powstałych z tytułu opcji, a to może być dopiero zły początek. Bo sama skala zjawiska jest nieznana. Ile polskie firmy mogą utopić w opcjach? Eksperci liczą, że od kilku do kilkudziesięciu miliardów.
- To może być na przykład 40 miliardów złotych, czyli równowartość dwóch deficytów budżetowych - mówi "Dziennikowi" dr Mariusz Andrzejewski, który badał zjawisko.
Na wojnę z bankami
Recept, jak wyjść z sytuacji, jest już kilka, ale nie jest to łatwe, bo błyskawicznie zrobił się z tego problem międzynarodowy. Wiadomo, że w przypadku wielu umów polskie banki były tylko pośrednikami i realizowały zlecenia dużych zagranicznych instytucji finansowych. Często były to instytucje, które jednocześnie publikowały prognozy gospodarcze i grały na rynku walutowym. Skutkiem ich działań było kolejne osłabienie złotówki i napędzenie im zysków z opcji.
Dlatego rząd musi zdecydować, czy pójdzie na wojnę z bankami. Wicepremier Waldemar Pawlak ma przekonywć premiera i ministrów, żeby zgodzili się na projekty, które przygotował. - Nie da się od tej sprawy uciec przez nicnierobienie, tą sprawą rząd, tak czy inaczej będzie musiał się zająć - mówił Pawlak.
Strata czy ugoda?
W poniedziałek trzy resorty - finansów, sprawiedliwości i rozwoju regionalnego - sprzeciwiły się pomysłom wicepremiera Pawlaka na rozwiązanie problemu opcji. Dlaczego? Bo boją się dalszego osłabienia złotówki.
Najdalej idący wariant przewiduje, że ustawa unieważni wszystkie umowy na opcje walutowe, wariant pośredni, że przedsiębiorcy będą mogli odstąpić od umów, które były asymetryczne, czyli dawały bankowi zdecydowanie więcej korzyści niż drugiej stronie. Najłagodniejszy wariant to propozycja, by po wejściu w życie ustawy banki i firmy miały trzy miesiące na zawarcie ugody. Jeśli tak się nie stanie, to w ciągu miesiąca przedsiębiorca mógłby odstąpić od umowy.
Współpracownicy premiera nie składają broni, liczą na ustalenia polityczne. W zeszłym tygodniu ten temat był poruszany podczas spotkania liderów koalicji. - Jesteśmy dogadani, we wtorek ustawa przejdzie, nie wiadomo, w jakiej wersji, ale przejdzie - zapewniał jeden z nich.
"Zrobimy to sami"
Czy jeśli rząd odrzuci projekty PSL, ludowcy zgłoszą je samodzielnie? - Na razie nie - mówi jeden z liderów Stronnictwa. Ludowcy powołują się na unijną dyrektywę MIFID dotyczącą instrumentów finansowych. Zobowiązuje ona banki, by przedstawiając ofertę, poinformowały klientów o ryzyku z nią związanym. Propozycje Pawlaka spodobały się firmom, które utopiły w opcjach masę pieniędzy. Natomiast ostrą krytyką zareagowali bankowcy.
Opozycja choć uważa, że problem powinien zostać rozwiązany, to zastanawia się nad konsekwencjami tych rozwiązań. - Nawet jeśli rząd przyjmie ustawę rozwiązującą opcje, to co zrobią banki, jak się zgłosi zagraniczny klient po swoje należności? - pyta polityk PiS. Pojawiły się nawet pomysły, by to państwo było gwarantem umów. Ale politycy boją się takiego posunięcia, bo zagwarantowałoby tylko zyski bankom.
Źródło: Dziennik
Źródło zdjęcia głównego: TVN24