Tomasz Chyziński, wałbrzyszanin mieszkający obecnie w Szkocji, przejechał rowerem przez pięć kontynentów, odwiedził przy tym 46 krajów i pokonał prawie 50 tysięcy kilometrów. Wędrował cztery lata z trzymiesięczną przerwą, którą spędził w rodzinnym mieście. - Po tej wyprawie uświadomiłem sobie, że marzenia można spełniać, a granicą jest tylko niebo - powiedział.
Podróż zaczął od Europy, a pierwszym krajem, który odwiedził były Czechy. - Później kolejno były Niemcy, Austria, Słowenia, Włochy, Monako, Francja, Andora i Hiszpania - wyliczał 43-letni rowerowy globtroter.
Następnie drogą lotniczą przeniósł się do Ameryki Południowej. - Zacząłem od Argentyny, a dalej dotarłem do Chile, Boliwii, Peru, Ekwadoru, Kolumbii, Wenezueli, Trynidadu i Tobago, Gujany, Surinamu, Gujany Francuskiej i Brazylii - poinformował.
Podróż po Ameryce Północnej rozpoczął od Panamy, a kolejnymi etapami jego wyprawy była Kostaryka, Nikaragua, Honduras, Salwador, Gwatemala, Belize, Meksyk, USA i Kanada. - Powróciłem do kraju, by zdążyć na złote gody moich rodziców - zaznaczył.
Z Londynu do Malezji i Australii
Długo nie zagrzał jednak miejsca w Wałbrzychu. Po trzech miesiącach wyleciał do Londynu, a stamtąd do Kuala Lumpur w Malezji, by po przesiadce na inny samolot znaleźć się w Sydney.
- Jechałem południowo-wschodnim wybrzeżem Australii. Jej rdzenna ludność, Aborygeni, pomniki przyrody przyciągające turystów z całego świata... To wszystko rozbudzało moją wyobraźnię. Największym wyzwaniem była z kolei wędrówka z południa na północ kontynentu, przez pustynię i zmaganie się z upałami - podkreślił.
Darwin na koniec
Ostatnim australijskim etapem podróży Chyzinskiego było Darwin, skąd samolotem przeniósł się do Timoru Wschodniego. Potem jechał przez Indonezję, Singapur, Malezję, Tajlandię, Laos, Kambodżę, Wietnam, Chiny, Kazachstan, Kirgistan, Uzbekistan i Turkmenistan. Wyprawę zakończył w Iranie. W sumie odwiedził pięć kontynentów i 46 państw, przejeżdżając ponad 47 tys. km.
Zanim podjął się wyjątkowego wyzwania, przygotowywał się odbywając rowerowe wycieczki. Jak zaznaczył, zwykle nie były one długie, za wyjątkiem podróży na norweski Nordkapp, najbardziej na północ wysunięty punkt Europy.
"Granicą jest tylko niebo"
- Po tej wyprawie uświadomiłem sobie, że marzenia można spełniać, a granicą jest tylko niebo. Wtedy zapragnąłem odbyć podróż dookoła świata - wyjaśnił.
Przyznał, że wszystkich wrażeń z niej nie sposób zliczyć i zapamiętać. - Mnogość kultur, obyczajów, ludzkich zachowań, różnorodność fauny i flory, oszałamiająca malowniczość, ale i surowość krajobrazów, kulinarne doświadczenia, zmienne warunki atmosferyczne, momenty zwątpień, strachu, ale też radości i dumy. Tego nikt mi nie odbierze - zauważył.
Ogromne wrażenie zrobiła na nim m.in. przyroda Indonezji, jej roślinność, czynne wulkany, jaskinie oraz bogata kultura, a także pustynia Atacama w północnej części Chile, najbardziej suche miejsce na naszej planecie.
"Wspaniałych miejsc zobaczyłem bez liku"
- Wspaniałych miejsc zobaczyłem bez liku - podkreślił. Często próbował lokalnych przysmaków, jak np. pieczonej szarańczy w Meksyku. Szczególnej życzliwości i gościnności doświadczył w Kolumbii. Ale nie wszędzie było miło i bezpiecznie.
- W Wenezueli musiałem mocniej naciskać pedały, uciekając przed opryszkami. Pomógł mi wojskowy patrol. Ciężko się jechało w peruwiańskich Andach, gdzie dawał się we znaki brak tlenu, zimno i deszcz - wspomniał.
Wyprawę zakończył w Iranie, gdzie miał problemy z kręgosłupem. Wcześniej, w Chinach, przeszedł ostre zakażenie skóry. Już na początku eskapady, w Czechach, złamał z kolei kość ramienną. - Ale wszystko skończyło się szczęśliwie, a biorąc pod uwagę rozmiary przedsięwzięcia, mój organizm zdał egzamin - zaakcentował.
Apetyt na więcej
Nie zawiódł go również rower, a o drobnych naprawach, jak zauważył, nie ma co wspominać. - Pierwszy składał się z podzespołów różnych firm. Gdy mi go skradziono, po obu Amerykach podróżowałem argentyńskim, topornym "góralem". Najlepiej wspominam kupiony w Australii, a wykonany w Chinach tzw. rower miejski, prosty, wytrzymały i relatywnie lekki - dodał i poinformował, że zwykle jechał z 30-kilogramowym obciążeniem.
Obecnie pracuje w Szkocji, prowadząc pod Edynburgiem niewielki hotel. Myśli o kolejnym długim rajdzie. - Jak tylko zgromadzę odpowiednie fundusze i zbliżę się do końca spłaty kredytu, znowu wybiorę się w świat. Tym razem do Afryki - podsumował Chyziński.
Autor: mb/aw / Źródło: PAP