Polska chciałaby zmian w projekcie dyrektywy, która ma ukształtować unijny system pozwoleń na emisję CO2 po 2020 r. Nasz kraj zabiega o korzystniejsze rozwiązania dla przemysłu, który mógłby się przenieść poza UE w wyniku restrykcyjnej polityki klimatycznej.
W poniedziałek pełnomocnik rządu ds. polityki klimatycznej Marcin Korolec przedstawiał polskie postulaty unijnemu komisarzowi ds. klimatu Miguelowi Canete. W tym tygodniu spotka się też z europosłami zajmującymi się tą sprawą.
Komisja Europejska zaprezentowała propozycję nowelizacji dyrektywy w sprawie Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (EU ETS) w połowie lipca. To narzędzie, które ma się przyczynić do osiągnięcia przez UE 40-procentowego celu redukcji emisji CO2 w 2030 roku. - W ocenie Polski potrzeba poważnych zmian w zapisach tego projektu, głównie w obszarze, który jest związany z emisjami pochodzącymi z przemysłu - powiedział polskim dziennikarzom w Brukseli Korolec.
O co zabiegamy?
Warszawa zabiega o to, by przedsiębiorstwa narażone na tzw. ucieczkę emisji, czyli mogące przenieść się poza UE, uciekając przed restrykcjami polityki klimatycznej, miały zapewnione tyle darmowych pozwoleń, by nie musiały ich dokupywać na rynku.
Propozycja KE przewiduje, że firmy z sektorów, które będą w grupie wysokiego ryzyka "ucieczki emisji", dostaną darmowe uprawnienia. Jednak tylko najbardziej efektywne firmy będą mogły liczyć na pokrycie ich całego zapotrzebowania na certyfikaty. Zdaniem Korolca w wyniku reformy przemysł (z sektorów wrażliwych) będzie miał za mało darmowych uprawnień. - To jest zaproszenie do dyskusji o tym, z których przemysłów rezygnujemy w Europie najpierw, a z których będziemy rezygnować później - uważa wiceminister środowiska. Jego zdaniem stracić mogłyby na tym przemysły: cementowy, papierniczy, szklarski, stalowy i inne. KE chce, by mniej efektywne firmy były zmuszone do kupowania pozwoleń na emisję. Ma je to skłonić do inwestycji w efektywność, np. instalowanie filtrów na kominach, by mniej przeznaczać na certyfikaty emisyjne. Korolec uważa jednak, że należy pozwolić firmom, dla których nie starcza darmowych uprawień, na korzystanie z certyfikatów trafiających do specjalnej rezerwy. Innym pomysłem na zwiększenie liczby pozwoleń na emisję miałoby być umożliwienie ich sprzedaży przez lasy (ze względu na to, że pochłaniają one CO2). - Jest zasadnicze pytanie o to, w jaki sposób zwiększyć liczbę uprawień, nie kwestionując całego systemu - zaznaczył wiceminister.
Cel nowych przepisów
Polska postuluje też zmiany sposobu obliczania emisji, tak by przedsiębiorstwa, które uniknęły wypuszczania dwutlenku węgla, nie musiały za niego płacić. Obecnie jedynie te firmy, które wykorzystują technologię wyłapywania i składowania CO2, mogą sobie odliczyć to, czego w ten sposób nie wypuściły do atmosfery (na całą resztę muszą kupić pozwolenia). Tymczasem - jak wskazuje Korolec - już teraz są na rynku technologie zamiany CO2 w paliwo, w nawozy sztuczne, czy plastik. Obecne regulacje nie biorą tego jednak pod uwagę i firma, która zamiast emisji CO2 robi z niego np. nawozy, i tak musi płacić. Prace nad dyrektywą w sprawie handlu pozwoleniami na emisję będą się toczyć jeszcze przez około dwa lata. Swoje stanowisko muszą w tym czasie wypracować zarówno Parlament Europejski, jak i państwa członkowskie UE. Rola KE jest na tym etapie ograniczona, choć nie bez znaczenia. Nowe przepisy mają dotyczyć okresu po 2020 r. KE, przygotowując projekt, skonstruowała go w ten sposób, by firmom w UE bardziej opłacało się inwestować w efektywność energetyczną i technologie zmniejszające emisję, niż płacić za certyfikaty uprawniające do wypuszczania do atmosfery gazów cieplarnianych.
Z ociepleniem klimatu walczy także prezydent Barack Obama:
Autor: mb / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: zepak.com.pl