Część przedsiębiorstw może tego kryzysu nie przetrwać, część pracowników może stracić zatrudnienie, a polska gospodarka po ustąpieniu epidemii nie wystrzeli do góry w takim samym tempie, jak ostatnio spadała - uważa główny ekonomista Ministerstwa Finansów Łukasz Czernicki.
Główny ekonomista MF ocenił, że efektem "koronakryzysu" nie będzie odwrót od globalizacji, natomiast państwa będą odgrywać większą rolę w "makrosterowaniu" gospodarką, będą ingerować w łańcuchy dostaw, czyli miejsca ulokowania produkcji. Czernicki zaznaczył, że nie jest zwolennikiem likwidacji np. stabilizującej reguły wydatkowej, ale uważa, że należy ją zmienić; trzeba szukać rozwiązań, które z jednej strony będą stały na straży stabilnych finansów publicznych, a z drugiej - dawały przestrzeń fiskalną na rozsądne inwestycje publiczne.
Recesja w prognozach
Pytany o prognozy makroekonomiczne dla Polski, Czernicki poinformował, że znajdą się one w Aktualizacji Programu Konwergencji, która do końca kwietnia zostanie przekazana Komisji Europejskiej. Zaznaczył, że w 2020 r. spodziewa się recesji w Polsce.
- Dla mnie najbardziej miarodajne są teraz wyliczenia Międzynarodowego Funduszu Walutowego mówiące o recesji w okolicach 4-4,5 procent w 2020 roku. Według MFW w przypadku polskiej gospodarki recesja będzie dość płytka w porównaniu z innymi krajami, choć oczywiście najgłębsza od czasów transformacji - powiedział.
Tak naprawdę ciągle nie wiemy, jak będzie kształtowała się sytuacja epidemiologiczna, jak będzie wyglądać najbliższa przyszłość. Kolejne miesiące będą kluczowe dla polskiej gospodarki
Czernicki zaznaczył, że otwierając gospodarkę trzeba pamiętać, iż epidemia może się wymknąć spod kontroli.
Jego zdaniem obecna próba hibernacji gospodarki przy jednoczesnym utrzymaniu przy życiu jak największej liczby firm i jak najniższego bezrobocia, będzie procentować w momencie odmrożenia gospodarki. Przyznał, że branże najmocniej dotknięte przez kryzys, czyli turystyczna czy gastronomiczna, będą zapewne najdłużej czekać na powrót do normalności.
Czernicki nie spodziewa się przy tym, że polska gospodarka po ustąpieniu epidemii wystrzeli do góry w takim samym tempie, jak ostatnio spadała.
- Część przedsiębiorstw może tego kryzysu nie przetrwać, część pracowników może stracić zatrudnienie. W ostateczności ścieżka powrotu gospodarki na normalne tory będzie w dużej części zależała od tego, jaką politykę gospodarczą będzie prowadził rząd. Jeśli będzie to polityka odważna, aktywna, to wydaje się, że możemy dość szybko wrócić do normalnego wzrostu gospodarczego - powiedział.
Czernicki nie podziela opinii, że wskutek np. suszy i wysokich cen żywności grozi nam wzrost inflacji. - Moim zdaniem spowolnienie w polskiej gospodarce było takie silne, że czynniki "inflacjogenne" nie przebiją tych, które wpływają na obniżenie inflacji, spowodowanych przez kryzys. Nawet jeżeli będziemy mieli suszę i wyższe niż w poprzednich latach ceny warzyw czy owoców, to i tak możemy raczej mówić o spadku inflacji a nie o poziomach, których moglibyśmy się bać - powiedział.
Na co Polska może sobie pozwolić?
Pytany był także, na jaki wzrost długu czy deficytu - w związku z epidemią - może sobie Polska pozwolić. - Wartość polskiej tarczy antykryzysowej plasuje nas pomiędzy tym, co robią kraje naszego regionu, a najbardziej rozwinięte. Nie stać nas na pakiet antykryzysowy wielkości 50 procent PKB, co ogłosiły Niemcy, ale z drugiej strony widać aktywność i duże zaangażowanie rządu. Znaczna część tarczy to wsparcie "płynnościowe" i gwarancje, co oznacza, że tylko część z zapowiedzianych przez rząd 300 mld zł zwiększy deficyt i dług publiczny - wyjaśnił.
Dodał, że oprócz konstytucyjnego limitu wielkości długu w wysokości 60 proc. PKB, naturalną granicą wydatków jest stabilność finansów państwa i złotego.
- Jeżeli polska tarcza antykryzysowa byłaby ponad nasze siły, to prawdopodobnie inwestorzy nie daliby wiary naszym działaniom, zaobserwowalibyśmy wzrost rentowności obligacji i większe osłabienie złotego. Tymczasem rentowności obligacji są niższe niż przed kryzysem, a złoty po chwilowym osłabieniu jest stabilny - powiedział Czernicki.
Przyznał, że pewnym ryzykiem dla gospodarki może być wzrost wartości rat kredytów frankowych, ale - jak zastrzegł - po pierwsze "spłacalność" kredytów hipotecznych jest zazwyczaj na wysokim poziomie, a po drugie - kredytobiorcy mogą skorzystać z tzw. wakacji kredytowych.
- Ryzyko walutowe dotyczy także długu publicznego emitowanego w walutach obcych. Zbyt duże osłabienie złotego byłoby jakimś problemem dla całej gospodarki. Przez ostatnie lata Polska jednak sukcesywnie zmniejszała zadłużenie w obcych walutach i obecnie jesteśmy w komfortowej sytuacji - dodał.
Zmiana roli państwa w gospodarce
- Ten kryzys przyniesie przemodelowanie roli państwa w gospodarce, ona się zwiększy. Prawdopodobnie zostanie poszerzony katalog branż strategicznych, na których działanie państwo będzie mieć większy wpływ. Nie przewiduję odwrotu od globalizacji, natomiast państwa będą odgrywać większą rolę w "makrosterowaniu" gospodarką, będą swoimi decyzjami ingerować w łańcuchy dostaw - powiedział.
Jego zdaniem także państwo polskie powinno skorzystać z tej możliwości, na przykład jeśli chodzi o branżę farmaceutyczną czy biotechnologii. - To dla nas szansa, sektory te są nie tylko przyszłościowe, ale także mamy w nich odpowiednie kompetencje - wyjaśnił.
Czernicki uważa, że potrzebna jest jednocześnie zmiana paradygmatu, jeśli chodzi o politykę fiskalną.
Wśród ekonomistów przeważają opinie, że dług publiczny czy deficyt są zawsze zjawiskiem niekorzystnym. Z tym chciałbym dyskutować i to podejście zmienić. Potrzebujemy nowych rozwiązań i nowego spojrzenia na te kwestie
Według niego na politykę fiskalną należy patrzeć szerzej, jako na część polityki gospodarczej. Na przykład na politykę podatkową nie należy patrzeć tylko przez pryzmat celów fiskalnych – zapewnienia finansowana zadań publicznych, ale przy pomocy polityki podatkowej można też wpływać na strukturę gospodarki.
Źródło: PAP