- Rząd powinien pomóc osobom zadłużonym we frankach. Ale jestem przeciwnikiem tego, żeby dopłacać kredytobiorcom “publiczny grosz” - powiedział w TVN24 Biznes i Świat dr Mariusz Andrzejewski z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Według niego należało rozważyć wprowadzenie kilku opcji dla “frankowiczów”, m.in. graniczny kurs franka, po którym ludzie spłacaliby swoje kredyty. Jego propozycja pozostała jednak bez echa.
Oglądaj raport specjalny o sytuacji z drogim frankiem. Tylko w TVN24 Biznes i Świat.
Dr Andrzejewski zaznaczył, że obecna sytuacja jest anormalna, a rząd nie zrobił nic, żeby jej zapobiec - To nie są jakieś zwykłe zmiany kursów, to jest sytuacja nadzwyczajna. Na taką sytuację rząd powinien być przygotowany. Dotychczas politycy nie zrobili niczego, bo żyją w przeświadczeniu, że rynek sam reguluje tę kwestię i będzie ją zawsze regulował w sposób, który nie zagrozi "frankowiczom" i gospodarce - podkreślił.
Za późno na pomoc?
Jego zdaniem granica, w której można coś zrobić i przygotować pomoc została niestety przekroczona. - Ale jestem przeciwnikiem tego, żeby dopłacać kredytobiorcom “publiczny grosz”. Kilka miesięcy temu zgłaszałem inne pomysły, ale nie zostały one w żaden sposób uwzględnione - powiedział gość TVN24 Biznes i Świat. - Zadłużeni we franku są w dobrej sytuacji, dopóki jego kurs oscyluje w okolicy 4,15-4,20 zł. Dzisiaj ta granica została przekroczona i kredytobiorcy nie zyskują tylko tracą. To jest niebezpieczne dla gospodarki i systemu oraz niekorzystne dla banków, rządu i samych "frankowiczów". Należało się wcześniej zabezpieczyć, ale nie zrobiono niczego, wręcz uciekano od tego problemu - powtórzył.
Jakie rozwiązanie?
Rozwiązanie, które zaproponował dr Andrzejewski polega na tym, że "nikt nikomu do niczego nie dopłaca". - Chciałem, aby każdy z "frankowiczów" mógł pójść do banku, czy do jakiejś innej instytucji finansowej i zapytać, czy mógłby kupić pewne opcje - tłumaczył.
Na czym to polega? Klient umawia się na pewien kurs, np. że będzie spłacał swój kredyt po kursie nie większym niż 3,40-3,50 zł za franka. To oczywiście kosztowałoby go kilkanaście groszy za franka, ale jest to mniej więcej tyle, ile "frankowicze" płacili za tzw. spread (udzielając pożyczki w obcej walucie bank przelicza kredyt po kursie kupna [niższym] waluty kredytu, natomiast przy spłacie bierze pod uwagę dzienny kurs sprzedaży [wyższy] tej waluty - red.) - dodał dr. Andrzejewski. Jego zdaniem kwestia wyceny takich opcji jest trudna, ale "nikt nie pomyślał, żeby "frankowiczom" zaproponować taki rynkowy instrument." - Banki mogły zarobić kilkanaście groszy na jednym franku i mogą się odpowiednio zabezpieczyć, gdy wystawiają taką opcje - podkreślił.
Autor: tol / Źródło: TVN24 Biznes i Świat
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Biznes i Świat