Wzrost cen w Polsce jest jednym z najwyższych w całej Unii Europejskiej. Zdaniem ekonomistów taka sytuacja może się jeszcze utrzymywać. - Obawiam się, że będziemy się musieli do tego przyzwyczaić - stwierdził w TVN24 BiS ekonomista Marek Zuber. Zdaniem Ignacego Morawskiego z "Pulsu Biznesu" wysoka inflacja to cena, którą płacimy za niskie bezrobocie.
Główny Urząd Statystyczny podał we wtorek w szybkim szacunku, że ceny towarów i usług konsumpcyjnych w maju 2021 roku wzrosły o 4,8 procent w stosunku do maja 2020 roku. Ostatni raz inflacja była wyższa w maju 2011 roku, gdy wynosiła 5,0 proc. rdr, a równie wysoka była w listopadzie 2011 roku, gdy wynosiła 4,8 proc. rdr.
Zdaniem ekonomisty Marka Zubera inflacja będzie wysoka także w kolejnych miesiącach. - Myślę, że za chwilę będziemy mieli taki miesiąc, kiedy przekroczymy 5 procent, może będzie nawet jeszcze gorzej. Obawiam się, że na razie będziemy się musieli do tego przyzwyczaić - stwierdził Zuber.
Analityk finansowy Piotr Kuczyński zauważył, że Polska - razem z Węgrami - znajduje się w unijnej czołówce, jeśli chodzi o poziom inflacji. Z danych unijnego urzędu statystycznego Eurostat, który inflację wylicza nieco inaczej niż GUS, wynika, że ceny w kwietniu w Polsce wzrosły o 5,1 procent rok do roku. To poziom niewidziany od czerwca 2001 roku, kiedy inflacja wyniosła 6,1 procent. Na Węgrzech ceny w kwietniu rosły w tempie 5,2 proc.
Jak tłumaczył, "na inflacji najbardziej tracą dwie grupy". - Grupa najmniej zamożnych Polaków - oni wydają wszystkie pieniądze, które dostają, więc wszystkie obciążone są inflacją (...). Druga grupa to są najzamożniejsi Polacy, dlatego że inflacja uszczupla ich oszczędności - wskazał.
Zdaniem Ignacego Morawskiego z "Pulsu Biznesu" wysoka inflacja jest "ceną za niskie bezrobocie". - Podjęliśmy decyzję - nie tylko my, ale też inne kraje rozwinięte - żeby nie dopuścić w czasie potężnego załamania do istotnego wzrostu bezrobocia i jednocześnie pogorszenia stopy życiowej ludności. Polityka fiskalna zmierzała do tego, że dochody ogółem ludności w Polsce rosły w czasie kryzysu, mimo że ilość wytwarzanych dóbr i usług spadała - stwierdził ekonomista. Niższe dochody społeczeństwa, na przykład związane z utratą pracy lub części wynagrodzenia, spowodowałyby zahamowanie wzrostu cen.
Co podrożało najmocniej?
Marek Zuber mówił w TVN24 BiS, że największy wzrost, jaki obserwujemy, dotyczy usług finansowych. - Nie mówię, że to duży udział w koszyku dóbr i usług konsumpcyjnych, ale jakiś jest. Ceny tych usług wzrosły w ciągu ostatnich 12 miesięcy o 50 procent - zauważył. Chodzi o opłaty bankowe, czyli opłaty, prowizje. - To jest przede wszystkim efekt obniżenia stóp procentowych w zeszłym roku. To miało pomagać gospodarce i oczywiście pomaga, ale z drugiej strony banki mniej zarabiają na podstawowej działalności, czyli udzielaniu kredytów. W związku z tym szukają innych możliwości zarobku - wyjaśnił gość TVN24 BIS.
Jak zauważył, na drugim miejscu są usługi medyczne, które wzrosły o ponad 35 proc. rok do roku. - Przede wszystkim stomatologia, to, co jest związane z medycyną estetyczną. Na to składa się kilka elementów: wzrost wynagrodzeń, który obserwujemy od kilku lat, wzrost cen energii, ale także pandemia. To jest efekt pandemiczny, wszystkie koszty związane z poprawą sytuacji higienicznej, płyny do dezynfekcji, jednorazowe ubrania mające chronić przez zakażeniem - to wszystko kosztuje - podkreślił Zuber.
W czołówce zestawienia jest również woda mineralna. - Dlatego, że okazało się, że opłata cukrowa zostaje przerzucona również na inne towary. Jeżeli ktoś produkuje napoje wysokosłodzone i wodę mineralną, to nie chce tak bardzo podnosić ceny tych wysokosłodzonych i przerzuca to na nieszczęsną wodę. Ona podrożała w ciągu ostatnich 12 miesięcy o prawie 8 procent - zauważył Marek Zuber.
Ponad 200 złotych więcej
Z zestawienia przygotowanego przez głównego analityka HRE Investments Bartosza Turka na podstawie danych GUS za kwiecień (nie ma jeszcze szczegółowych danych za maj) wynika, że w ciągu roku wydatki 4-osobowej rodziny wzrosły miesięcznie o blisko 211 zł.
Jeszcze mocniej inflacja jest odczuwalna w Warszawie, gdzie - jak wynika z szacunków Bartosza Turka opartych o danych Numbeo - łączne miesięczne wydatki 4-osobowej rodziny wzrosły o 950 zł.
Co powinien zrobić NBP?
Marek Zuber był pytany, co w tej sytuacji może zrobić Narodowy Bank Polski, którego podstawowym celem jest utrzymanie stabilnego poziomu cen (cel NBP to inflacja na poziomie 2,5 proc.). - Problem polega na tym, że w zasadzie jedyną rzeczą, jaką może zrobić, to podnieść stopy procentowe, czyli doprowadzić do tego, żeby kredyty były droższe, żeby pożyczki były droższe, żeby także znowu bardziej nam się opłacało trzymać pieniądze na lokatach - stwierdził.
Zdaniem Zubera bank centralny nie chce jednak tego robić. - Droższe kredyty to nie jest argument, żeby je brać, a przecież chcemy napędzać gospodarkę po to, aby się rozwijała i wydobywała z kłopotów - mówił ekonomista. - Wyższe stopy procentowe, to także wyższe oprocentowanie obligacji skarbowych, a to oznacza, że państwo będzie pożyczało drożej pieniądze - dodał.
Jednak w ocenie Ignacego Morawskiego wkrótce bank centralny "zacznie podnosić stopy procentowe, po to, żeby powoli zacząć tę inflację kontrolować i obniżać".
Piotr Kuczyński zwrócił uwagę na "antyzłotową politykę NBP-u". - NBP chciałby widzieć złotego jak najsłabszego. Na szczęście złoty w maju się bardzo ładnie umocnił, dzięki temu te wzrosty cen nie były tak duże, jakie mogłyby być. Gdyby nie NBP, to pewnie kursy byłyby niżej, złoty byłby mocniejszy, a inflacja byłaby nieco mniejsza - ocenił.
Zdaniem Piotra Kuczyńskiego to, czy inflacja zostanie ograniczona, będzie zależało od polityki banków centralnych. - Jeżeli banki centralne uwierzą, że zaostrzanie polityki monetarnej sprowadzi na świat recesję albo stagnację i pozwolą na większy wzrost inflacji, to wtedy będą rosły oczekiwania inflacyjnej i może się nakręcić spirala inflacyjna. To byłoby bardzo groźne - wskazał.
Źródło: TVN24 Biznes
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock