Resort finansów przedstawi za kilka dni limity wydatków dla ministerstw na przyszły rok. Z wyliczeń "Rzeczpospolitej" wynika, że gdyby chciano zrealizować wszystkie żądania i obietnice, potrzeba byłoby dodatkowych 48 mld zł.
Rząd musi zacisnąć pasa. Przydziały dla resortów mają być niższe od tegorocznych, bo na sfinansowanie czeka wiele projektów. - Z reguły limity są takie jak w poprzednich latach, dodaje się tylko np. 2 proc. z tytułu inflacji i regulacji płacowych - wyjaśnia były minister finansów w rządzie Marka Belki Mirosław Gronicki.
Twierdzi on, że ograniczanie wydatków poszczególnych ministerstw może być jednak ryzykowne z uwagi na reformę finansów publicznych, która ma się rozpocząć w przyszłym roku. - Pojawi się większa niepewność funkcjonowania, a zadania pozostaną niezmienione - wyjaśnia były minister.
Wojciech Misiąg, ekspert Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, a niegdyś wiceminister finansów i główny strażnik kasy państwowej, uważa, że w każdym dziale budżetu można nie wydać jakiejś kwoty lub coś zrobić taniej. - Trzeba to jednak robić z głową, dokładnie policzyć, ile i na co wydać, a przede wszystkim ustalić zadania i przypisać do nich określone kwoty - mówi.
- Tymczasem resort finansów założył dochody na poziomie 241,6 mld zł na przyszły rok bez dokładnego przyjrzenia się wydatkom. A nakręcono ich już tyle, że trudno będzie się zmieścić w tym limicie, dodając 30 mld zł deficytu. Cały czas rozdajemy owoce 6-proc. wzrostu gospodarczego, nie bacząc na to, że rozdaliśmy je już pięć razy - dodaje Misiąg.
Jego zdaniem rząd od 1,5 roku bawi się w budżet zadaniowy i nic z tego nie wynika. Teraz chce się przyciąć limity, nie odejmując zadań, a to jest zaprzeczenie budżetowania.
Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, wyjaśnia, że nawet jeśli minister finansów przytnie na etapie planowania każdemu z resortów po 5 mld zł, to i tak w drodze negocjacji to się zmieni. - Większym problemem jest to, że już w ujawnionym założeniu dochodów na 2008 rok przeszacowano kwotę 241,6 mld zł - mówi. - Nominalnie dochody wyższe o 27,5 mld zł to o 12 - 15 mld zł za dużo, bo nie doszacowano kosztów obsługi długu zagranicznego - wylicza.
Ryszard Petru, główny ekonomista banku BPH, uważa, że pojawi się większy nacisk na wypłatę dywidend przez spółki Skarbu Państwa. - To może dać 2 - 3 mld z - tyle, ile zabierze ulga podatkowa na każde dziecko - wyjaśnia.
- Tyle tylko, że jest to ryzykowne źródło, bo już w następnym roku tych pieniędzy może nie być. Ryzykowne jest też cięcie budżetów samorządów, które mając więcej pieniędzy, mogą lepiej wykorzystywać środki unijne - dodaje Petru.
Źródło: Rzeczpospolita