Swego czasu Polacy uważali przyjęcie euro za rodzaj biletu dającego wstęp do wielkiej ekonomicznej ligi. Teraz, po latach problemów w eurostrefie, Polacy zrozumieli, że ten bilet mieli cały czas w portfelach - pisze "Washington Post". "To ich własna waluta, złoty, uchroniła Polskę przed otaczającymi ją wstrząsami. Dziś mało komu spieszy się do przyjęcia euro, choć Polska zgodziła się, że to zrobi, gdy wstępowała do UE w 2004 roku" - zauważa autor artykułu.
Nowym członkom UE, które nie zdążyły jeszcze przyjąć euro, takim jak Polska czy Czechy, już się do tego tak nie spieszy. W 2008 roku premier Donald Tusk mówił, że Polska wstąpi do strefy euro w 2011 r. Teraz tego entuzjazmu nie ma i mało który polityk decyduje się na hazard, jakim by było określanie daty przyjęcia euro - pisze z Warszawy korespondent amerykańskiej gazety.
Z 38 mln ludzi, Polska jest największym obok W. Brytanii krajem UE, który nie ma euro. Wzmacniana siłą złotego jej gospodarka jest najszybciej rosnącą wśród 27 członków UE - podkreśla "Washington Post".
Dziennik cytuje mieszkańców Warszawy, którzy obawiają się wzrostu cen po przyjęciu euro. "Euro wywołało wielki kryzys. Powinniśmy więc pomyśleć dwa razy, zanim podejmiemy decyzję" - mówi 26-letnia Agata, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego. Polacy obserwują Estonię i Słowację, które przyjęły już euro, i czekają - pisze "Washington Post".
Ekonomiści mówią, że złoty pomógł gospodarce Polski rosnąć w kryzysie o 2 proc. więcej, niż byłoby to z euro. To daje różnicę między recesją a umiarkowanym wzrostem - zauważa autor artykułu. Gazeta powołuje się też na sondaż CBOS, z którego wynika, że sprzeciw Polaków wobec euro wzrósł z 22 proc. w 2002 roku do 60 proc. w styczniu br.
Źródło: washingtonpost.com
Źródło zdjęcia głównego: TVN24