Zamiast "yes, we can" było "yes, we sell": giełdowa sesja w czasie zaprzysiężenia Baracka Obamy zakończyła się na minusie. Dow Jones stracił ponad 4 procent, schodząc poniżej psychologicznego poziomu wsparcia 8 tysięcy punktów. Nasdaq spadł o prawie 5,8 proc., a S&P500 o 5,3 proc.
Mimo ogromnych nadziei związanych z objęciem fotela prezydenta USA przez Baracka Obamę, nowojorska Wall Street z dużą ostrożnością i chłodno przyjęła zaprzysiężenie 44. prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Być może inwestorzy zdali sobie sprawę ze skali problemów z jakimi zmierzy się Obama, niepokojąca była też kolejna fala złych doniesień z sektora finansowego.
Ten ostatni, jeden ze sprawców obecnego kryzysu, mimo wpompowywanych setek miliardów dolarów, wciąż nie może wyjść z dołka. We wtorek silnie przeceniono akcje takich tuzów jak Bank of America, Goldman Sachs czy JP Morgan.
Atmosferę podgrzał też znany profesor Noriel Roubini, który stwierdził, że banki z USA nie są wypłacalne, a ich straty finansowe sięgać mogą kwoty 3,6 biliona dolarów. Dotychczas mówiło się o „zaledwie” jednym bilionie.
Rozczarowani przemówieniem?
Handlujący na nowojorskim parkiecie wstrzymali się na chwilę, by obejrzeć uroczystość zaprzysiężenia Obamy. Inwestorzy jednak wyraźnie rozczarowali się inauguracyjnym przemówieniem nowego prezydenta, które nie obfitowało w wątki poświęcone sposobowi wyjścia z kryzysu. Obama oświadczył, że odbudowa gospodarki będzie trudna i że naród musi przedkładać "nadzieję nad strach, jedność celów nad konflikty i kłótnie", by przezwyciężyć najgorsze od czasu Wielkiego Kryzysu załamanie ekonomiczne.
Bezpośrednio po wygłoszeniu przez Obamę inauguracyjnego przemówienia giełdowe indeksy, które i tak od początku sesji były na wyraźnych minusach, jeszcze bardziej pogłębiły spadki.
- Myślę, że ludzie czekali na coś nowego, na nowe plany, nowe nadzieje. Tymczasem nie usłyszeli nic przełomowego - powiedział Joe Saluzzi z Themis Trading.
Źródło: TVN CNBC, PAP