Skutki kryzysu na rynkach kredytowych zaczynają być widoczne na amerykańskiej ulicy. Grupa protestujących wdarła się do siedziby banku Bear Stearns. Po utracie płynności finansowej bank ma zostać wykupiony przez konkurenta.
Według demonstrantów Waszyngton jak i amerykański bank centralny zbyt bardzo koncentrują się na pomocy korporacjom, a zbyt mało na ratowaniu rzeczywistych ofiar kryzysu.
- Chcieliśmy, by nasz głos usłyszano u bram amerykańskich wielkich korporacji. Chcieliśmy powiedzieć głośno i wyraźnie, że ratowanie Wall Street przez rząd to błędne rozwiązanie. Mamy ludzi i całe rodziny, które są w bardzo trudnej sytuacji. Jeśli ktoś ma być ratowany, to powinni to być oni - mówił pastor Graylan Hagler ze Stowarzyszenie Pomocy Sąsiedzkiej w USA.
"Wall Street sobie poradzi" Sześćdziesięciu demonstrantów wybrało siedzibę Bear Stearns, bo sposób w jaki go wykupiono stał się w ostatnich dniach przedmiotem kontrowersji. Doszło też do sporych spadków na Wall Street. Przejmujący bank JP Morgan zaoferował po dwa dolary za akcję, czyli niewielki ułamek niedawnej wartości.
Zdaniem niektórych taka przecena jest nieuzasadniona, bo dużą część ryzyka związanego z przejęciem bierze na siebie Bank Rezerwy Federalnej, gwarantując 29 miliardów aktywów Bear Stearns. Po protestach JP Morgan podwyższył ofertę pięciokrotnie, do dziesięciu dolarów za akcję.
Wyjaśnień na temat planu ratunkowego dla Bear Stearns domaga się także amerykański Senat. W przyszłym tygodniu w tej sprawie przesłuchiwany będzie sekretarz skarbu Henry Paulson.
Źródło: TVN CNBC Biznes
Źródło zdjęcia głównego: TVN CNBC BIZNES