Pat w rozmowach między górnikami a zarządem kopalni "Budryk". Dziś miała się odbyć kolejna tura negocjacji, jednak prawdopodobnie do niej nie dojdzie. - Górnicy nie zmienili stanowiska. W takiej sytuacji nie mamy o czym rozmawiać - powiedział w TVN24 Mirosław Kwiatkowski, rzecznik prasowy kopalni.
Strajkujący domagają się m.in. wyrównania zarobków z innymi kopalniami należącymi do Jastrzębskiej Spółki Węglowej, do której niebawem ma być włączona ich kopalnia. Początkowo strajkujący domagali się ok. 700 zł podwyżki. Potem dołączyli kolejne postulaty. Chcą m.in., aby 14. pensja została wypłacona do 10 stycznia tego roku, a więc kilka tygodni wcześniej niż zazwyczaj, oraz zgody zarządu kopalni, by za dni strajku wypłacono im dniówkę jak za urlop. Związkowcy chcą też, by zarząd zobowiązał się, że nie wyciągnie żadnych konsekwencji wobec uczestników ani organizatorów strajku. - Nie możemy im tego zagwarantować - powiedział w TVN24 Mirosław Kwiatkowski.
Straty kopalni od chwili rozpoczęcia strajku wynoszą już 20 milionów złotych. Górnicy zapowiedzieli, że jeśli rozmowy zakończą się fiaskiem, rozpoczną strajk okupacyjny pod ziemią i zablokują pracę kopalni. Na dół miało zjechać kilkadziesiąt osób, w tym członkowie zarządów trzech związków zawodowych i ratownicy górniczy. W obawie przed spełnieniem tych gróźb, zarząd kopalni zamknął górnikom zjazd na dół. - To zagraża bezpieczeństwu pod ziemią - powiedział w TVN24 Grzegorz Bednarski z ZZ "Kadra".
Mediacje nie pomogły Mediator w sporze, były senator i były wiceminister gospodarki, w przeszłości także dyrektor "Budryka" Jerzy Markowski, poinformował, że to strona pracodawców poprosiła, by nie organizować dziś spotkania, bo nie ma dla protestujących żadnej nowej oferty. Jako „bardzo przytomne zachowanie” Markowski określił decyzję prezesa „Budryka” Piotra Bojarskiego, o zablokowaniu możliwość zjazdu na dół kopalni grupy protestujących. - Gdyby związkowcy rozpoczęli protest pod ziemią, sytuacja znacznie skomplikowałaby się - ocenił Markowski.
Związkowcy oskarżają zarząd kopalni o niedopuszczanie do zjazdu na dół nawet tych górników, którzy odpowiadają za bezpieczeństwo kopalni. Zaprzecza temu jednak Wyższy Urząd Górniczy. Jego rzeczniczka, Edyta Tomaszewska, powiedziała, że tego dnia rano w czterech rejonach wydobywczych przebywało na dole dziewięć osób. Potwierdziła, że kierownik ruchu zakładu nie wyraził zgody na zjazd na dół grupy protestujących. - Jednak osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo normalnie wykonują swoje obowiązki - stwierdziła Tomaszewska.
"Nie będzie dalszych ustępstw" Górnicy podkreślają, że to ich kopalnia i z niej żyją, dlatego chcą pracować i są gotowi do rozmów. Nadal jednak chcą podwyżki i nie zgadzają się już na kolejne ustępstwa. - My już ustąpiliśmy w wielu kwestiach. Teraz najwyższy czas, aby krok w naszą stronę zrobił zarząd kopalni - mówią górnicy.
Prezes kopalni podał sprawę do ABW Prezes kopalni Piotr Bojarski podkreśla, że związki najpierw powinny "uracjonalnić swoje stanowisko". Sam złożył przeciwko górnikom zawiadomienie do ABW i prokuratury. - Od kilkunastu dni w kopalni prowadzona jest akcja strajkowa powodująca znaczne straty w mieniu spółki. Odnotowywane są również liczne przypadki łamania prawa przez organizatorów i uczestników strajku, mające negatywny wpływ na bezpieczeństwo zakładu - czytamy w zawiadomieniu do organów ścigania. Prezes zarządu kopalni przekonuje, że „dalsze tolerowanie samowolnych działań wyrządzających spółce znaczne szkody może wkrótce doprowadzić kopalnię na skraj bankructwa”.
Problem w tym, że w kopalni powoli zawodzi nieużywany od kilkunastu dni sprzęt na dole. Niektóre ze ścian, gdzie wstrzymano wydobycie, zaczynają się obsuwać. 300 pracowników "Budryka" protestuje od 17 grudnia. Święta i koniec roku spędzili w kopalni.
mpj
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24