Milion pasażerów rocznie - o takiej liczbie marzą lokalne porty lotnicze. Niestety dla większości taki wynik pozostanie mirażem. A właśnie ów milion obsłużonych podróżnych, to oznaka, że lotnisko na siebie zarabia. Gdy go nie ma, do działalności portów trzeba dokładać. Często to nawet kilkanaście milionów złotych rocznie.
Małe lotniska, które hucznie otwierano w kolejnych województwach dziś dla utrzymujących je samorządowców są głównie bardzo kosztownymi workami bez dna. Rok rocznie przynoszą milionowe starty, a o zmianie tej sytuacji trudno nawet marzyć.
- Lotnisko powinno obsługiwać od 700 tys. (dominacja linii tradycyjnych) do 1,3 mln (dominacja tanich linii) pasażerów rocznie, aby było rentowne. Te szacunki wyłączają kwoty płacone liniom lotniczym w postaci dopłat marketingowych, będących w swej istocie ukrytymi dopłatami - twierdzi Krzysztof Moczulski, ekspert rynku lotniczego.
Na minusie
Lotnisko w Bydgoszczy od początku swojego istnienia przynosi milionowe straty. Ubiegły rok zakończyło grubo pod kreską. Dziura w budżecie rozrosła się do blisko 8,2 mln złotych. W 2012 roku port lotniczy był na minusie o 4,6 mln złotych. Łącznie od 2008 roku straty wynikające z działalności lotniska to ponad 54 mln złotych.
- W 2013 roku Port Lotniczy Bydgoszcz obsłużył 343 tys. pasażerów i był to najlepszy wynik w historii lotniska - mówi Joanna Sowińska, rzecznik portu, ale dodaje, że w tym roku w okresie od stycznia do maja nastąpił spadek liczby pasażerów. - O 16,5 proc. – mówi.
Łódź pod wodą
Podobnie jest w Łodzi. Liczba pasażerów tylko raz w 2012 roku przekroczyła 400 tysięcy. – Ubiegły rok zakończyliśmy z liczbą 354 tys. obsłużonych pasażerów. Od początku tego roku odprawiliśmy ponad 77 tys. osób – mówi Ewa Bieńkowska, rzecznik prasowy łódzkiego portu.
Miesięczne koszty funkcjonowania łódzkiego lotniska to kwota ok. 3,5 mln zł. - Po odliczeniu amortyzacji i podobnych kosztów o charakterze niegotówkowym koszty gotówkowe to średnio miesięcznie kwota ok. 2,4 mln zł. Przychody kształtują się na poziomie ok. 1 mln zł średnio miesięcznie – informuje Bieńkowska.
Łatwo więc policzyć, że każdy miesiąc port lotniczy kończy ze stratą grubo ponad miliona.
Zysk za kilka lat?
Zdaniem Moczulskiego największe szanse na rentowność ma podwarszawski Port Lotniczy w Modlinie.
- Początkowe kłopoty Modlina i de facto falstart inwestycji z pewnością położy się cieniem w perspektywie zyskowności w najbliższych latach. Jednak patrząc na plany rozbudowy widać, że władze patrzą na przyszłość optymistycznie. Największym wyzwaniem dla Modlina jest w chwili obecnej przyciągnięcie nowych przewoźników. Monopol Ryanaira sprawia, że każda decyzja tego przewoźnika wpływa bezpośrednio na rentowność portu lotniczego - uważa Moczulski.
Lotnisko od początku działalności w lipcu 2012 roku do końca 2013 roku, czyli w 18,5 miesiąca obsłużyło 1,2 mln podróżnych. Warto jednak przypomnieć, że port przez kilka miesięcy był w tym czasie zamknięty.
- W 2014 roku przewidujemy przyjąć 1,7 mln pasażerów. Tylko w maju tego roku obsłużyliśmy ponad 153 tys. pasażerów. W tym czasie średnio przyjmowaliśmy 5 tys. podróżujących dzienne - mówi Magdalena Bojarska, rzeczniczka Portu Lotniczego Warszawa/Modlin. - Od początku roku w Modlinie przyjęliśmy już ponad 600 tys. podróżujących i ponad 4 tys. operacji lotniczych - dodaje.
Bojarska przypomina, że już w pierwszych 5 miesiącach swojego działania (w 2012 roku) port obsłużył prawie 900 tys. podróżnych.
Wróżenie z fusów?
- W 2013 r. przez 3 miesiące i 2 dni przez Modlin przyjęliśmy prawie 350 tysięcy pasażerów. Te liczby świadczą o tym, że można prognozować bardzo szybką rentowność inwestycji, jaką była modernizacja dawnego lotniska wojskowego i przekształcenie go w lotnisko cywilne - twierdzi rzeczniczka i zaznacza, że o wstępną analizę ekonomiczną lotniska będzie można pokusić się dopiero po zakończeniu tego roku.
- Dopiero wtedy będziemy mieli materiał porównawczy dotyczący 3 końcowych miesięcy rok do roku. A tak naprawdę dopiero po podsumowaniu 2015 roku będziemy dysponować realnym materiałem porównawczym. Każda wcześniejsza próba tworzenia oceny kondycji lotniska będzie "wróżeniem z fusów". Liczymy na to, że najpóźniej za 2-3 lata spółka powinna zacząć zarabiać, natomiast całkowity zwrot kosztów inwestycji nastąpi w okresie ok. 20-30 lat - wyjaśnia Bojarska.
Co z Lublinem?
Port Lotniczy Lublin działa od grudnia 2012 roku. Na jego budowę wydano ponad 432 mln złotych, a w ubiegłym roku obsłużył jedynie 195 tys. pasażerów.
Piotr R. Jankowski, rzecznik prasowy PLL twierdzi, że na dojście do rentowności każdego przedsięwzięcia potrzeba czasu. - Według ekspertów próg rentowności lotnisk zaczyna się od miliona obsłużonych pasażerów rocznie. Dla tej wielkości przedsięwzięcia jak nasze analitycy zakładają dojście do rentowności za kilka do kilkunastu lat – przyznaje Jankowski.
Rzecznik podkreśla jednak, że nie chęć zysku była podstawą decyzji o budowie, lecz perspektywa rozwoju regionu. – Dla regionu lotnisko, a w efekcie poprawa dostępności komunikacyjnej, to warunek konieczny. Podobnie dla inwestorów – przekonuje rzecznik.
Bez komentarza
Od czerwca działa lotnisko w Radomiu. Działa, ale przez letnie miesiące, kiedy inne porty przeżywają oblężenie, nikt z niego nie odleci, bo wszystkie wakacyjne loty zapisało się w sumie tylko... 40 osób.
Władze lotniska postanowiły więc, że pierwsze starty odbędą się dopiero jesienią. Czy wtedy będzie więcej chętnych pasażerów? Jakie są miesięczne koszty utrzymywania pustego lotniska? Kiedy według planów Port Lotniczy w Radomiu osiągnie rentowność? Niestety, na te kluczowe dla inwestycji pytania przez ponad miesiąc nie otrzymaliśmy z biura prasowego portu żadnej odpowiedzi.
Megalomania władz?
- Lotniska w Lublinie i w Radomiu są można powiedzieć kolokwialnie "płotkami". Przy obecnym wolumenie obsłużonych pasażerów, nawet zakładając optymistycznie wzrosty zgodne ze średnią dla Polski, nie mają najmniejszych szans na rentowność w perspektywie najbliższych pięciu lat - twierdzi Moczulski i dodaje, że lotnisko w Lublinie może bronić się argumentem przyciągania biznesu.
- Natomiast odległe o godzinę jazdy od największego portu w Polsce lotnisko w Radomiu jest dla mnie przykładem megalomanii lokalnych władz. Nawet przy dużej dozie bardzo dobrej woli trudno mi znaleźć merytoryczne przesłanki usprawiedliwiające budowę lotniska w mieście, które ma kilkadziesiąt milionów złotych założonego deficytu i które jest beneficjentem tzw. "janosikowego". W tym przypadku, patrząc na prognozy wzrostu ruchu pasażerskiego do końca dekady, jestem przekonany, że osiągnięcie progu rentowności będzie niemal niemożliwe - uważa ekspert.
Przykład Gdyni
Nietrafioną inwestycją była natomiast budowa lotniska Gdynia-Kosakowo, którego upadłość w maju ogłosił gdański Sąd Okręgowy. Port lotniczy jest oddalony zaledwie 30 km od dużego Portu Lotniczego im. Lecha Wałęsy, który obsługuje większość pasażerów z Trójmiasta. W zeszłym roku z gdańskiego lotniska odleciało 2,8 mln pasażerów. Upadłość lotniska ma związek z decyzją Komisji Europejskiej, która w lutym nakazała, aby port lotniczy Gdynia-Kosakowo zwrócił 91,7 mln złotych pomocy, jaką otrzymał od samorządów Gdyni i gminy Kosakowo. Pieniądze posłużyły na przekształcenie części wojskowego lotniska w cywilne. KE stwierdziła, że przekazane pieniądze dały lotnisku Gdynia-Kosakowo nienależną przewagę konkurencyjną, w szczególności nad lotniskiem w Gdańsku. A to stanowi naruszenie unijnych zasad pomocy państwa. Komisja podkreśliła, że państwo może dofinansować budowę lotnisk, ale pod warunkiem, że takie są rzeczywiste potrzeby transportowe regionu.
Już wystarczy?
Krzysztof Moczulski twierdzi, że liczba lotnisk w Polsce nie powinna już rosnąć. Potwierdzają to kłopoty portów w Łodzi, Bydgoszczy, czy Zielonej Górze.
- Aktualna liczba lotnisk jest więcej niż wystarczająca, a pomysły Radomia, czy Szyman są dla mnie totalną egzotyką - uważa ekspert i dodaje, że większa liczba lotnisk będzie oznaczała, że to "ogon zaczyna kręcić psem".
- Linie lotnicze, zdające sobie sprawę z tego, że od ich obecności uzależniona jest egzystencja portów, zaczynają dyktować swoje warunki lotniskom, co znacząco wpływa na ich rentowność. Co z tego, że dopłaty idą z innej, samorządowej kieszeni, skoro per saldo przychody drastycznie spadają? - pyta ekspert.
Zamykać nierentowne?
Moczulski twierdzi, że w lokalnych społecznościach zamknięcie lotniska równałoby się z przegranymi wyborami dla ekipy, która wybudowała port lotniczy. Dlatego wbrew kalkulacjom biznesowym ważniejsze są tam te polityczne i "lotnisko trwa i trwać ma" niezależnie od ilości pasażerów.
- W naszym przypadku problem polega na tym, że nikt nie zaprząta sobie głowy stworzeniem realnego biznes planu, który będzie jasno określał kiedy lotnisko osiągnie próg rentowności. Szafuje się hasłami "lepszej dostępności regionu" jednak bez żadnych konkretów. Wszystko jest w sferze deklaracji i obietnic, bo te kosztują zdecydowanie mniej niż kilka, kilkanaście milionów, które później co roku trzeba będzie dosypać z publicznej kasy do funkcjonowania kosztownej zachcianki - twierdzi ekspert.
Autor: Marek Szymaniak/mn / Źródło: tvn24bis.pl