Trzęsienie ziemi w Japonii to dodatkowy czynnik niepewności na i tak już nerwowych rynkach - tak analitycy i ekonomiści oceniają skutki piątkowego trzęsienia ziemi w Japonii światowych na rynkach finansowych. Krótko po godzinie 17 euro kosztowało 1,38 dol. oraz 4,03 zł, zaś za franka trzeba było płacić 3,13 zł. Trend się jednak odwrócił: trzy godziny później frank kosztował o ponad dwa grosze mniej, znajdując się już poniżej czwartkowego punktu odniesienia.
- Złoty dzisiaj od rana kontynuował rozpoczęte wczoraj osłabienie, kiedy to znaleźliśmy się powyżej poziomu 4 zł za euro, wpływ na to ma sytuacja w Japonii oraz spadki na giełdach. Na razie kluczowe są informacje płynące z zewnątrz, z rynków zagranicznych. Pozytywnego sentymentu nie buduje także to, co się dzieje w Grecji czy ostatnio obniżka ratingu w Hiszpanii - uważa diler walutowy Banku BPH Marek Cherubin.
- Wydaje się jednak, że złoty nie powinien osłabić się powyżej 4,05 za euro, przy tym poziomie osłabienie powinno wyhamować - stwierdza Cherubin.
Jeszcze jedna zła wiadomość
- Sama Japonia dodała tylko "cegiełkę" do ogólnego obrazu rynku, który już był zły. Rynek reagował już wcześniej słabością złotego, złoty tracił na tym, co się dzieje wokół krajów PIIGS, głównie Hiszpanii i Portugalii - ocenia analityk Banku Ochrony Środowiska Marek Rogalski.
Dodał, że choć główna przyczyna nerwowości rynku tkwi w strefie euro, swój wkład ma też sytuacja w Chinach, wydarzenia w Japonii oraz np. wczorajsze doniesienia o rozpędzeniu demonstracji w Arabii Saudyjskiej, która jest głównym eksporterem ropy. - Na dziś zapowiadano tam "dzień gniewu". I choć na razie nic się nie dzieje, to wszystko podtrzymuje złe nastroje i globalne ryzyko. Ale myślę, że początek przyszłego tygodnia przyniesie delikatne uspokojenie nastrojów - powiedział Rogalski.
W jego opinii, na rynku walut nie widać odpływu kapitału z Japonii, od kilku godzin jen się umacnia, co może świadczyć on tym, że bank centralny Japonii broni kursu. Jak dodał analityk, w długiej perspektywie, widać jednak takie zagrożenie odpływu kapitału, bo rząd Japonii może być mniej skłonny do redukowania dziury budżetowej, a pieniądze przeznaczyć na odbudowę zniszczeń.
Kapitał wrócił do Japonii?
Główny ekonomista X-Trade Brokers Przemysław Kwiecień twierdzi, że widać wręcz powrót kapitału do Japonii. - Japończycy mają bardzo duże oszczędności i w czasach dobrej koniunktury te pieniądze są na innych rynkach, bo w Japonii stopy procentowe są skrajnie niskie. W momencie, gdy dzieje się coś niepokojącego na rynkach globalnych, te pieniądze wracają do jena i japońskiej gospodarki - podkreślił Kwiecień.
Przypomniał, że jen tracił tylko w pierwszych minutach po doniesieniach o trzęsieniu, później zaczął się wyraźnie umacniać. - To oznacza, że kapitał zaczął do niego wracać. To jest typowe zjawisko, jen wyraźnie się umacnia od początku kryzysu finansowego, a największe umocnienie miało miejsce w okresie największego kryzysu - ocenił.
W jego opinii, dla Polski oznacza to dodatkowy negatywny czynnik dla notowań złotego, ale nie jednak nie będzie to czynnik decydujący. - Tych czynników ostatnio było kilka, decydujące jest to, co się dzieje z kursem euro, europejskim kryzysem zadłużenia - sądzi Kwiecień.
Świat tylko czeka na złe wiadomości
B. wiceprezes NBP prof. Krzysztof Rybiński uważa, że trzęsienie - z powodu skali - z pewnością może mieć negatywny wpływ na japońską gospodarkę oraz światowe rynki finansowe, które - jak dodaje - są w tej chwili w bardzo niestabilnej sytuacji. - Dlatego każda negatywna informacja może spowodować spadki na giełdach, silne wahnięcia kursów walutowych oraz turbulencje finansowe. Najważniejsze jest to, by Japonia poradziła sobie z tą katastrofą jak najszybciej - powiedział Rybiński.
Według niego, skutki będą odczuwa na rynku samochodów. - Japonia ma istotny udział w światowej produkcji samochodów. Kraj ten ma system 'just in time', zgodnie z którym bardzo ważna jest terminowość dostaw oraz logistyka - podkreślił.
Były minister spraw zagranicznych, b. członek Rady Polityki Pieniężnej prof. Dariusz Rosati podkreślił z kolei, by nie wpadać w panikę i czekać na dokładniejsze informacje o skali zniszczeń. W jego opinii, pierwsze reakcje rynków mogą być negatywne właśnie z powodu panującej na nich niepewności.
- Jednak nie oczekuję zasadniczej, bardzo silnej reakcji, jeśli chodzi o rynki międzynarodowe. Japonia nie jest dostawcą kluczowych surowców, to jest raczej rynek zbytu. Jeśli chodzi o dostawy, to są sprzęty inwestycyjne, elektronika, samochody. Te produkty mogą być w bardzo prosty sposób uzupełnione na rynku światowym, gdyby zaszła taka potrzeba - powiedział Rosati.
Nie było katastrofy po kataklizmie
Także zagraniczni ekonomiści sądzą, że katastrofa nie będzie oznaczała ogromnych strat dla japońskich spółek. - Biorąc pod uwagę rozmiary i siłę trzęsienia ziemi, reakcja rynków na to wydarzenie jest stosunkowo chłodna. Nie doszło do gwałtownego załamania notowań. Trzesięnie nie powinno być więc postrzegane jako negatywne wydarzenie dla rynku akcji, przynajmniej jeszcze nie teraz - stwierdził szef inwestycji w japońskie akcje funduszu Louis Capital, Ben Collet.
Jednak "prorok kryzysu" Nouriel Roubini uważa, że dzisiejsze trzęsienie ziemi w Japonii to "najgorsza rzecz w najgorszym czasie" dla gospodarki tego kraju. W wypowiedzi dla agencji Bloomberg Roubini podkreślił, że Japonia walczy o obniżenie deficytu i nie może pozwolić sobie na dalsze zwiększanie zadłużenia, a deficyt budżetu wynosi już 10 procent.
Roubini przyznał, że skutki zniszczeń w krótkim terminie mogą osłabić wzrost gospodarczy Japonii, jednak w kolejnych kwartałach wydatki rządowe na odbudowę mogą być pozytywnym bodźcem dla PKB. Problem w tym, że rząd w Tokio nie może znacznie zwiększać deficytu.
Źródło: PAP, TVN CNBC
Źródło zdjęcia głównego: TVN CNBC