Ekspresowy zastrzyk z botoksu u dentysty czy dermatologa, robiony w przerwie na lunch, staje się w Polsce normą. Niestety coraz częściej nieudaną. - Sytuacja na rynku wymyka się spod kontroli, chcemy to uporządkować - mówi "Dziennikowi Gazecie Prawnej" dr Andrzej Ignaciuk, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej, które zaczęło wprowadzać pierwsze certyfikaty na tego typu usługi.
Rynek medycyny estetycznej w Polsce rośnie w lawinowym tempie. Jego wartość szacuje się już na nawet cztery mld zł rocznie, a zabiegi wykonuje w całym kraju tysiąc lekarzy: od dermatologa po dentystę. I to całkowicie legalnie, bo medycyna estetyczna nie doczekała się statusu specjalizacji czy podspecjalizacji medycznej.
Bezpieczny zastrzyk
Tyle, że jak mówi dr Jolanta Orłowska-Heitzman, naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej izby lekarskiej, skarg na nieudane zabiegi jest coraz więcej. Dlatego Polskie Towarzystwo Medycyny Estetycznej chce uporządkować rynek. Dr Andrzej Ignaciuk, szef Towarzystwa, zorganizował trzyletnią szkołę podyplomową, która wydaje specjalne certyfikaty dla lekarzy innych niż chirurdzy plastyczni. Lekarze, którzy posiedli już wiedzę i doświadczenie, nie muszą jej kończyć. Wystarczy, że zdadzą egzamin. Pierwszych sto certyfikatów zostało wydanych tydzień temu. Dokument trzeba uaktualniać co dwa lata, a w skrajnych przypadkach można go stracić.
Ale według dr Jolanty Orłowskiej-Heitzman sprawa jest na tyle poważna, że medycyna estetyczna powinna być jak chirurgia plastyczna - osobną specjalizacją.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Źródło zdjęcia głównego: TVN24