Ministrowie rządu Jarosława Kaczyńskiego dostaną po kieszeni. Bo dzięki zabiegowi byłego premiera byli ministrami... niecałe trzy miesiące. I dlatego dostaną zamiast trzymiesięcznej odprawy, miesięczną - pisze "Gazeta Wyborcza".
A wszystko przez to, wyjaśnia gazeta, że 7 września prezydent Lech Kaczyński na prośbę premiera odwołał 16 członków rządu. Tych, których odwołania PO domagała się od lipca. W ten sposób bracia Kaczyńscy uchronili ministrów przed kilkugodzinną morderczą debatą w sprawie wotum nieufności. Gdy zagrożenie minęło, prezydent ministrów powołał ponownie. Objęli teki po kilku dniach. Ale ta krótka przerwa wystarczyła, by stracili ciągłość pracy. I odchodząc z rządu zamiast trzymiesięcznego wyrównania, dostaną miesięczne.
Aleksander Szczygło, były szef MON, obecnie poseł PiS, pytany o to, od kiedy był ministrem, odpowiada bez wahania: - Od 7 lutego. Dopytywany, czy miał jakąś przerwę w pracy, mówi: - A, tak, między 7 a 10 września. Poinformowany, że przez to straci trochę pieniędzy, bo jako poseł zarabia mniej niż jako minister, stwierdził: - Nie zauważyłem różnicy i nie żałuję.
Premier nie miał przerwy w pracy Po kieszeni dostali też członkowie gabinetów politycznych odwołanych i powołanych ministrów, bo we wrześniu stracili pracę wraz z nimi. Z tego tytułu przysługiwało im nawet miesięczne odszkodowanie, więc biuro prawne kancelarii premiera zaapelowało, by się tego zrzekli. I tak zrobili.
Średnia pensja ministerialna brutto to kilkanaście tysięcy złotych (ok. 12 tys. podstawowej pensji plus dodatki za wysługę lat, funkcyjne i premie). Oznacza to, że ten manewr Kaczyńskiego pozbawił ministrów co najmniej kilkudziesięciu tysięcy złotych. Ale samego Kaczyńskiego już nie - prezydent go nie odwoływał, bo nie było go we wniosku PO. Przez trzy miesiące będzie zatem dostawał różnicę między swoją premierowską pensją a wynagrodzeniem posła.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN24