Polscy żeglarze z jachtu SELMA EXPEDITIONS, którzy niedawno pobili rekord świata, dopływając najdalej na południe w historii, wspinają się na aktywny wulkan Erebus (3794 m n.p.m.) na Wyspie Rossa. Muszą się spieszyć ze zdobywaniem szczytu, bo niedługo - i to na cały rok - zamyka się Morze Rossa.
Zdobywać szczyt wyruszyło pięciu członków z jedenastoosobowej załogi jachtu SELMA EXPEDITIONS, chociaż gdyby były ku temu możliwości, poszliby wszyscy.
- Nie sposób pozostawić jacht samopas, tym bardziej, że nie jesteśmy w porcie. Z kapitanem Piotrem Kuźniarem poszła czwórka: dwóch Krzysztofów - Jasica i Pełka, Michał Gawron oraz Artur Skrzyszowski. Wejście i powrót zajmą im pięć, sześć dni. Mają ze sobą namioty, kuchenki, jedzenie. To wszystko ciągną na sankach. Jak na razie warunki pogodowe są świetne - słonecznie, niewielki mróz, słaby wiatr - mówi z-ca kapitana Tomasz Łopata.
Erebus to niezwyka góra. To jedyny na Antarktydzie czynny wulkan. Odkrył go w 1841 roku szkocki badacz James Ross. Ostatnio do erupcji doszło w 2012 roku. W kraterze znajduje się stałe jezioro lawowe, jedno z czterech istniejących na Ziemi. W 1979 roku podczas bardzo złej widoczności o wulkan rozbił się samolot wiozący wycieczkowiczów z Nowej Zelandii. Śmierć poniosło 257 osób.
"Trzeba stąd szybko uciekać"
Mieszkający w Strzelcach Opolskich zastępca kapitana dodał, że grupa "szturmowa" musi się pospieszyć ze zdobywaniem szczytu, bo niebawem Morze Rossa zamknie się na prawie rok.
- Trzeba stąd szybko uciekać, aby nie zostać uwięzionym, gdy całkowicie morze zamarznie. A ostatnio to my przemarzliśmy. Piecyk na dwa dni odmówił posłuszeństwa i temperatura w całym jachcie zbliżyła się do tej, która permanentnie panuje na rufie. Wszystkie szyby "Selmy" pokryte są pięknymi kwiatami, wijącymi się na grubej warstwie szronu - dodał Łopata.
"Non stop na żaglach"
We wtorek jacht rzucił kotwicę w pobliżu chaty sir Ernesta Shackletona na Wyspie Rossa. Zanim to nastąpiło, pokonał w ciągu kilku dni prawie 750 km.
- To była niezapomniana, niesamowita, odrealniona i nie do opisania żegluga wzdłuż gigantycznej Lodowej Bariery Rossa. Ponad 400 mil jazdy w odległości od paru metrów, do pół mili od ściany lodu. Non stop na żaglach. Ani na chwilę nie robiło się ciemno. Mimo świecącego słońca i przy braku zachmurzenia było coraz zimniej. Cały czas musieliśmy usuwać gromadzący się na pokładzie i olinowaniu lód. W nagrodę, prawie na mecie, napotkaliśmy w okolicach Back Door Bay baraszkujące orki - wspomniał.
12 lutego załoga dotarła do krawędzi lodu na Morzu Rossa w Zatoce Wielorybów (78 stopni, 43 minuty i 927 tysięcznych szerokości geograficznej południowej).
Autor: mar/mk / Źródło: PAP, selmaantarktyda.com