Niech liczby przemówią same za siebie: 41 pięter, blisko 140 metrów w górę i biegacze najtwardsi z najtwardszych. Wielu z nich pokonało ten dystans 65 razy, dzięki czemu osiągnęli wysokość 8850 metrów, czyli nie wyjeżdżając z Warszawy, wbiegli na Mount Everest.
W sobotni poranek, kiedy znaczna część Warszawy jeszcze spała po całym tygodniu pracy, blisko dwustu zapaleńców biegania stanęło na starcie najbardziej ekstremalnego biegu po schodach w historii, jaki odbył się nie tylko w Stolicy, ale i całej Polsce. Bo czy można sobie wyobrazić coś bardziej pokręconego (dosłownie i w przenośni), niż 65-krotne wbieganie na szczyt Hotelu Marriott wąską i duszną klatką schodową?
Wybierz sobie własny szczyt
8850 metrów - na taką wysokość wznosi się najwyższy szczyt świata, Mount Everest. Wspinaczka na tę górę to eskapada na kilka tygodni. Zakładanie baz, aklimatyzacja, ekstremalnie ciężkie warunki atmosferyczne... A gdyby tak to wszystko "ułatwić"? Nad tym zaczęli się zastanawiać członkowie Fundacji Wsparcia Ratownictwa RK. Myśleli i wymyślili. Wystarczy wspiąć się 65 razy na szczyt hotelu Mariott w Warszawie, aby móc powiedzieć, że pokonało się prawie dziewięć kilometrów w górę. W ten sposób narodził się pomysł zorganizowania zawodów Mariott Everest Run, które odbyły się w sobotę, 24 stycznia.
Nie było pomiaru czasu, nie było ścigania się, nie było rywalizacji - było za to dwustu zawodników, którzy mieli jeden cel: wbiec na wybraną przez siebie górę bądź budynek. Do wyboru były Empire State Building (co wymagało trzykrotnej wspinaczki na szczyt wieżowca), Tarnica (1346 m), Kasprowy Wierch (1987 m), Kuh-e Hazar (3728 m), Elbrus (5642 m) czy Noszak (7492 m). Każdy z uczestników biegu podczas zapisów deklarował na jaki szczyt chce wbiec, jednak nic nie stało na przeszkodzie, aby w trakcie zawodów dołożyć sobie kilka podejść.
Było też nużąco
- Bieganie po schodach w tym przypadku diametralnie różni się od innych tego typu zawodów w Polsce - mówi Marcin Kargol, wydawca tvnmeteo.pl i uczestnik Mariott Everest Run. - To pierwsze takie zawody, gdzie celem nie było jak najszybsze dostanie się na szczyt, tylko rozłożenie sił tak, żeby na ten szczyt wejść kilkadziesiąt razy. W pierwszym przypadku boli tylko raz przez kilka minut, dziś zaczęło boleć po kilku godzinach, ale nie był to jakiś wielki ból. Można było się do niego przyzwyczaić. Tym bardziej, że dziś - dzień po zawodach - w ogóle nie odczuwam zmęczenia - opowiada Kargol. - Najważniejszym momentem dla mnie było 20. wejście na szczyt. Pomimo całej tej fajnej atmosfery podczas biegu, zacząłem się zwyczajnie nudzić! Skutek tego był taki, że dołożyłem sobie jeszcze kilka podejść na szczyt i zakończyłem swój udział w zawodach - mówi Marcin. Dodaje też, że towarzystwo na trasie miało niebagatelne znaczenie. - Świetnie się złożyło, że niemalże cały czas wspinałem się z moim kolegą. To motywowało nas obu do tego, żeby nie odpuszczać.
Wszędzie wariaci
Słowo "wariaci" bardzo często można było usłyszeć na hotelowych korytarzach. Padało ono z ust tych, którzy byli uczestnikami biegu, ale także mówili je ci, którzy z boku przyglądali się zmaganiom na schodach. Marcin Krasoń, biegacz i bloger biegowy powiedział otwarcie, że kiedy usłyszał o tych zawodach, nie sądził, że znajdzie się ktokolwiek chętny na to, aby podjąć to wyzwanie.
Przygotowania były ważne
Mówi się, że jeśli chce się biegać szybko, to na treningach trzeba biegać... szybko. Podobnie, jeśli ktoś chce móc biegać długo i wolno, to na treninach powinien również biegać długo i wolno. Jak mówi Paweł Choiński, ultramaratończyk i uczestnik sobotnich zawodów, przygotowanie do biegów po schodach powinno odbywać się również według powyższych zasad.
Jeszcze będziemy się wspinać
Jan Stachurski, organizator zawodów, w rozmowie z Marcinem Kargolem powiedział, że to nie ostatnie słowo twórców imprezy. Biegacze mogą się szykować na rok 2016, bo najprawdopodobniej również będzie szansa na wspięcie się na szczyt Mount Everestu. - Wiemy, że bylibyśmy mile widzianymi gośćmi hotelu w 2016 roku i jeśli tylko znajdziemy siły, to jest duża szansa na spotkanie za rok.
12831 metrów wspinaczki
Wysokość Mount Everestu osiągnęło 68 zawodników. Każdy z nich wspiął się na co najmniej 8850 metrów. Wielu z nich nie poprzestało jednak tylko na tym. Mieli jeszcze kilka godzin do końca limitu czasu i postanowili to skrzętnie wykorzystać. Tym, który zrobił to w sposób najbardziej spektakularny jest Robert Michalski. Biegacz ten przez 24 godziny wspiął się 94 razy na szczyt hotelu, osiągając wysokość 12831 metrów. Oznacza to, że przez ten czas pokonał około 16 tysięcy schodów.
Autor: Marcin Kargol