Polska usiana jest cmentarzami. Są takie, o których niewielu pamięta, które niewielu odwiedza. Nie zawsze są one przygnębiające, nie zawsze ich odwiedzinom towarzyszą smutne myśli. Wręcz odwrotnie, często te zapomniane cmentarze znajdują się w uroczych, dzikich miejscach. A jedynym ich śladem są kamienne płyty z zatartym napisem. W moich wspomnieniach ważne miejsce zajmuje pewne cmentarzysko łużyckie na Dolnym Śląsku sprzed trzech tysięcy lat. Myślę o nim z uśmiechem na ustach.
Pewnego upalnego lipca, jako studentka archeologii, odkrywałam i eksplorowałam pochówki kultury łużyckiej w północnej części Dolnego Śląska, w miejscu, które porósł młody lasek sosnowy. Stanowisko archeologiczne było wielkie, w kształcie kwadratu, na zniszczonych przez czas wydmach. Kilkunastu beztroskich adeptów „grzebologii” pracowało wtedy wśród tumanów piachu, much i śmiechu, nie do końca zdając sobie sprawę, że było to kiedyś miejsce smutku dla ówczesnych ludzi, żyjących w osadzie nieopodal i mających na głowie zupełni inne troski, niż my wtedy. Takie prawo młodości.
Ze wszystkich odkrytych grobów ciałopalnych jeden zrobił na nas ogromne wrażenie. Pod tzw. brukiem kamiennym, odnaleźliśmy wielką popielnicę, o imponującym brzuścu, wypełnioną popiołem, resztkami kości i piachem. Wspaniałe naczynie otaczało mnóstwo drobnych, pięknych, misternie wykonanych naczyń, tzw. przystawek, w chwili pogrzebu wypełnionych jadłem.
Równie bogate było metalowe wyposażenie grobu. Pędzlami wolno i delikatnie odsłanialiśmy brązowe szpile, siekierki, noże. Zaszczyt przesiewania zawartości popielnicy i odkładania kości do badań antropologicznych przypadł w udziale mnie i moim przyjaciółkom z roku. Siedziałyśmy na piachu wokół popielnicy i wyobrażałyśmy sobie kim mógł być człowiek tak wspaniale pochowany. W naszych marzeniach był wielkim wojownikiem, rosłym mężczyzną, pięknie zbudowanym, o długich blond włosach i niebieskich oczach. Był silny, nosił za pasem ciężki miecz i topór, przez ramie przewieszał tarczę. Odziewał się w skóry. Na szyi nosił amulet podarowany mu przez matkę w czasie obrzędów przejścia z wieku młodzieńczego w męski. I wspaniale jeździł konno.
Rozbawione zauważyłyśmy, że ten wymarzony wojownik, bardzo jest podobny do naszego kolegi z roku, w którym wszystkie się wtedy kochałyśmy! Był przystojnym blondynem i doskonałym jeźdźcem, o pięknym, niskim tembrze głosu. Gdy z Uniwersytetu Wrocławskiego przyjechali antropolodzy po „materiał badawczy”, postanowiłyśmy zwrócić się po jakimś czasie po wyniki tych kosztownych badań i dowiedzieć, czy potwierdziły się nasze przypuszczenia. Nie zrobiłyśmy tego. Bałyśmy się zburzyć nasze marzenie o wspaniałym mężczyźnie sprzed tysięcy lat...
Autor: Arleta Unton-Pyziołek / Źródło: TVN Meteo