To jest miejsce, gdzie misie będą musiały się podrapać po głowie swoją włochatą łapą i odejść z kwitkiem - opisuje specjalny "antymisiowy" śmietnik Maciej Mażul, pracownik Babiogórskiego Parku Narodowego. To jeden ze sposobów zniechęcania niedźwiedzi do wchodzenia na ludzkie szlaki. Szukające łatwo dostępnego w zwykłych koszach pożywienia zwierzęta narażają na niebezpieczeństwo i turystów, i siebie.
W Polsce żyje około 150 niedźwiedzi. Specjalnie zabezpieczone kosze rozstawiono tam, gdzie jest ich najwięcej i gdzie najchętniej próbują bratać się z ludźmi, czyli w trzech parkach narodowych: babiogórskim, bieszczadzkim i magurskim. Stojące tam dotychczas zwyczajne pojemniki - łatwo dostępne dla zwierząt - stwarzały coraz większe niebezpieczeństwo, zarówno dla ludzi, jak i dla samych misiów.
- Niedźwiedź, który raz skorzysta z takiej stołówki zostawionej przez człowieka, będzie do niej wracał, będzie się odzwyczajał od żerowania w naturze i potem będzie problem - wyjaśnia Paweł Średziński z organizacji ochrony przyrody WWF Polska.
Ciągnął do ludzi, skoczył na strażnika
Za przykład może służyć historia Kuby. To najbardziej znany tatrzański niedźwiedź. Gdy stracił matkę, zaopiekowali się nim leśnicy, odchowali i chcieli oddać naturze. Jednak Kuba ciągnął do ludzi w poszukiwaniu pożywienia.
Tak się rozzuchwalił, że stał się dla nich bezpośrednim zagrożeniem, bo jeśli niedźwiedź biega zbyt blisko człowieka, to nie ma znaczenia, czy atakuje, czy biegnie po kanapkę. Wreszcie doszło do sytuacji, że Kuba wyskoczył na leśnego strażnika. To nie mogło się skończyć dobrze - zwierzak został zastrzelony.
Problem dostrzegają też goście parków narodowych. - Zwierzęta przestają się bać ludzi, podchodzą bliżej, bo są śmieci, a zwierzęta powinny być w środowisku naturalnym, tak jak żyły zawsze przedtem - opowiada turystka Ewa Lausz.
Odstraszają strzałem kulką
W Tatrach, żeby nie kusić zwierząt, żadnych koszy nie ma i nie będzie. Trwa za to specjalna akcja "Podnieś śmieć". Chodzi o to, żeby wszyscy sprzątali - i po sobie, i po innych. Turyści już podchwycili tę ideę. - Ludzie się starają, jest czysto, ogólnie kultura w narodzie jest - zapewnia jeden z nich, Romuald Samson.
Uznaje się, że bezpieczna odległość niedźwiedzia od szlaku to 50 m. Gdy zbliża się on na mniej niż 10 m, musi dostać "nauczkę" - strzał gumowym pociskiem. To boli, żeby zwierzę zapamiętało, że droga jest dla ludzi.
Wszystkie te działania mają jeden wspólny cel - utrzymanie naturalnych mieszkańców górskich lasów na dystans od ludzkich szlaków. - Dzikie zwierzęta - niedźwiedzie będą się zachowywały w sposób naturalny. Nie będą podchodziły do szlaków, do ludzi. Będą żyły tak, jak powinny żyć - wyjaśnia Szymon Ziobrowski z Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Przez złe nawyki trafiły do zoo
Kolejnym przykładem na to, jak ważne jest, żeby utrzymać te zasady, jest historia Magdy. Ta niedźwiedzica była atrakcją turystyczną, ale tak mniej więcej do 60 kg. Jednak kiedy dorosła i zaczęła wychodzić na szlaki z młodymi, zrobiło się niebezpiecznie. Trudno przewidzieć, jak może się zachować nawet przyjazna ludziom niedźwiedzica, jeśli nagle uzna, że jej potomstwo może być zagrożone.
Magda co prawda chciała tylko nauczyć swoje młode, że człowiek to dostawca jedzenia. Ale to też było groźne, bo kolejne pokolenie nabrałoby złych, niezgodnych z naturą nawyków, zdobywając pożywienie "na skróty".
W efekcie misie skończyły w zoo. To najsmutniejszy los jaki może spotkać urodzone na wolności zwierzę. - One już się nie nadawały do życia w lesie - potwierdza Radosław Ratajszczak, dyrektor ogrodu zoologicznego we Wrocławiu.
Autor: js/rs / Źródło: "Fakty" TVN