Fidżi tonie. Od środy to wyspiarskie państwo na południowym Pacyfiku zalewa potężny deszcz, który ma na swoim koncie ofiary śmiertelne i tysiące ewakuowanych. Ogłoszono zakaz wjazdu dla turystów. Za ulewy odpowiedzialność ponosi Daphne - tropikalna burza, która wciąż przybiera na sile.
Deszcz pada na Fidżi od środy i, niestety, padać nie przestanie.
Wszystko to za sprawą Daphne, tropikalnej burzy, która w poniedziałkowy wieczór nadciągnie nad kraj już jako cyklon. Ścieżka Daphne ma przebiegać przez południowy zachód Fidżi.
Zmarli, liczne ewakuacje
Aktualnie najtrudniejsza sytuacja panuje w Dystrykcie Zachodnim na wyspie Viti Levu, gdzie ogłoszono stan alarmowy.
Zmarły tam co najmniej cztery osoby, kilka zaginęło (niewykluczone, że przywaliła ich osuwająca się ziemia), a około 11 tysięcy przebywa w tymczasowych schroniskach.
Odcięci od świata
Wielu mieszkańców Fidżi, a także przebywających tam turystów zostało kompletnie odciętych od świata. Nie mogą się wydostać z budynków otoczonych przez wodę, a niektórzy nie mają nawet możliwości skontaktowania się ze swoimi bliskimi czy służbami ratunkowymi.
- Wichura zerwała linie energetyczne na Viti Levu, przez co nie ma prądu. Niektórzy z nas nie mają jak doładować baterii w telefonach komórkowych i są kompletnie odcięci od świata - mówi mieszkaniec wyspy.
Żywioł przyczynił się do tego, że Fidżi nie mogą odwiedzać nowi turyści. Na lokalnych lotniskach lądują tylko puste samoloty, zazwyczaj nowozelandzkich linii lotniczych, które zabierają przyjezdnych z wyspy.
Pomoc rządów Australii i Nowej Zelandii
Sytuacja jest tak trudna, że australijski minister spraw zagranicznych Bob Carr i premier Nowej Zelandii (która też może ucierpieć na skutek wędrówki Daphne - cyklon będzie się poruszał właśnie w jej kierunku) John Key zaproponowali pomoc rządowi Fidżi.
Autor: map/ŁUD / Źródło: Reuters TV, radionz.co.nz, nzherald.co.nz