Wybory, zwłaszcza te prezydenckie, nie są zazwyczaj czymś bardzo istotnym z punktu widzenia gospodarczego. Prezydent w polskim systemie politycznym nie jest postacią kluczową, a z drugiej strony wszyscy, którzy do tej pory pełnili tę funkcję, prezentowali mniej więcej ten sam, dość umiarkowany i dość wolnorynkowy punkt widzenia na gospodarkę. W najbliższych latach z pewnością będzie podobnie. Ale tym razem przy okazji kampanii pojawiło się niespodziewane ryzyko naprawdę dużych zmian w polskim systemie politycznym, także z pośrednim wpływem na gospodarkę.
Pojawiły się trzy propozycje, które mogą pojawić się w ogólnokrajowym referendum, a w efekcie istnieje pewne ryzyko, że za jakiś czas mogą stać się w Polsce rzeczywistością. Skoro w końcu w polskiej polityce pojawił się jakiś konkret, to warto mu się przyjrzeć.
Plusy i minusy JOW
Pierwsza propozycja to wprowadzenie w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych do Sejmu. Zupełnie nie rozumiem po co mielibyśmy taką zmianę wprowadzać teraz, kiedy o polskim systemie politycznym można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest rozdrobniony.
System JOW różni się od systemu proporcjonalnego dwiema głównymi sprawami. Jedna różnica jest pozytywna – w takim systemie jest większa koncentracja władzy, więc łatwiej rządzić, są większe szanse na rządy jednej partii, jest mniejsze ryzyko konieczności zawiązywania koalicji pomiędzy partiami. Czyli generalnie politykom jest łatwiej. Druga różnica jest negatywna – system JOW jest mniej reprezentatywny, czyli istnieje ryzyko, że spora część obywateli nie znajdzie w Sejmie kandydatów, na których zagłosowała. To dość istotna wada JOW, ponieważ główną cechą systemów demokratycznych jest to, że naród wybiera swoją reprezentację. W systemie JOW wybór takiej reprezentacji jest dość łatwy, można powiedzieć, że uproszczony, ale przez to zazwyczaj niepełny, czyli mocno niedoskonały.
Przykład z 2011 roku
Jak to działa w praktyce widać było w 2011 roku, kiedy do Sejmu mieliśmy wybory proporcjonalne, a do Senatu JOW-y. PO po zdobyciu 39 procent głosów dostała 45 procent mandatów w Sejmie, ale aż 63 mandaty w Senacie. A taki na przykład Ruch Palikota po zdobyciu 10 procent głosów dostał 9 procent mandatów w Sejmie i żadnego mandatu w Senacie.
Dwie największe partie – PO i PiS po zdobyciu łącznie 69 procent głosów miały razem 79 procent mandatów w Sejmie i aż 94 procent mandatów w Senacie.
Wynikają z tego dwie wnioski – po pierwsze JOW-y betonują scenę polityczną dodatkowo premiując największych i wymiatając z niej nie tylko tych małych, ale także tych średnich. Po drugie, skoro w wyborach proporcjonalnych do Sejmu dwie główne partie zdobyły prawie 70 procent głosów, to nie można mówić, że polska scena partyjna jest rozdrobniona. A skoro nie jest rozdrobniona, to nie ma powodu, aby ją sztucznie konsolidować poprzez JOW-y.
JOW-y a kultura polityczna
JOW-y mają jeszcze jedną wadę – zdejmują z polityków konieczność rozmowy i osiągania kompromisów - czyli powodują, że stają się oni jeszcze gorszymi politykami. Skoro łatwiej o większość i łatwiej o rządy jednej partii, to znika potrzeba konsultowania się z konkurentami politycznymi, co może powodować jeszcze głębsze załamanie tak zwanej kultury politycznej w stosunku do tego, co mamy teraz. W kraju z bardzo głębokim podziałem pomiędzy dwoma głównymi partiami i co nawet ważniejsze – pomiędzy elektoratami tych partii, JOW-y mogą te podziały tylko pogłębiać, doprowadzając do jeszcze głębszej niż obecnie katastrofy socjologicznej, która zresztą potem ma też wpływ na gospodarkę, bowiem społeczeństwa z niską umiejętnością współpracy rozwijają się wolniej. W systemie JOW konieczność współpracy politycznej zanika zupełnie.
Wszyscy niezadowoleni z jakości polskiego życia politycznego powinni lepiej identyfikować przyczynę tego, że jest ono tak dziadowskie (co do tego nie ma żadnych wątpliwości). Moim zdaniem ta przyczyna leży w jakości samych polityków i partii politycznych, a nie w tym jak wygląda system wyborczy. Brzydki obraz w drewnianej ramie nie stanie się ładnym obrazem tylko dlatego, że wymienimy ramę na złotą. To dalej będzie ten sam brzydki obraz, tylko że w innej ramie.
Jeśli jednak ktoś koniecznie chce zmieniać system, to powinien raczej domagać się czegoś odwrotnego od JOW – zwiększenia proporcjonalności systemu, czyli na przykład obniżenia progu wyborczego z 5 procent do 3 procent – tak, aby zwiększyć konkurencję na „rynku partyjnym” i obniżyć barierę wejścia na ten rynek dla nowych podmiotów. Osobiście nie wierzę w to, aby to coś dało, ale przynajmniej dałoby się taką próbę logicznie wytłumaczyć. JOW-ów w Polsce w wyborach do Sejmu nie da się logicznie wytłumaczyć.
Autor: Rafał Hirsch / Źródło: tvn24bis.pl