We wtorek przedstawiciele branży gastronomicznej protestowali w wielu miastach Polski. Protestujący domagali się przedstawienia planu wyjścia z kryzysu gastronomii, która jest jednym z sektorów najbardziej dotkniętych przez pandemię i restrykcje z nią związane.
Restauratorzy zbierali się przed urzędami w całej Polsce. Branża gastronomiczna protestowała między innymi w Warszawie, Łodzi, Gdańsku, Bydgoszczy, Katowicach, Kielcach czy Olsztynie.
"Nasza aktualna sytuacja jest gorsza"
Jak przekonywali demonstranci w Łodzi, ograniczona forma działalności odbija się na dochodach, które w wielu przypadkach spadły o 90 procent, co grozi zwolnieniem personelu lub zamknięciem lokali.
- Pierwszą falę epidemii przeżyliśmy, ale nie wiem, czy przeżyjemy drugą. Nasza aktualna sytuacja jest gorsza niż przy wiosennym zamknięciu. Wtedy pomogły nam przetrwać własne oszczędności. Nie zdążyliśmy jednak odrobić strat po pierwszym lockdownie, a kolejny może nas tylko dobić. Już teraz zaczyna nam brakować pieniędzy na funkcjonowanie, zakup produktów, by gotować choćby na wynos, na wypłaty dla pracowników – tłumaczyła szefowa jednej z łódzkich restauracji.
Protestujący złożyli w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim petycję do premiera Mateusza Morawieckiego. Domagali się w niej merytorycznego planu wychodzenia z kryzysu dla branży gastronomicznej poprzez m.in. zwolnienie z opłacania składek ZUS dla pracowników i przedsiębiorców na okres 6 miesięcy, wprowadzenia stałej stawki 8 proc. VAT na wszystkie produkty i usługi gastronomiczne oraz wprowadzenia tarczy antykryzysowej dla gastronomii.
"Nie powinniśmy się dowiadywać o zmianach z dnia na dzień"
W Katowicach przed Śląskim Urzędem Wojewódzkim przedsiębiorcy przygotowali stoły i zaserwowali członkom rządu RP symboliczną czarną polewkę.
Czarna polewka, znana również jako czarnina czy czernina, to zawiesista zupa na gęsim lub kaczym rosole o barwie od brunatnej do brązowej. Wspominał o niej Adam Mickiewicz w "Panu Tadeuszu" jako znaku odmowy, odrzucenia starań o rękę panny młodej.
- De facto zabroniono nam działalności, bo sprzedaż na wynos to kropla w morzu potrzeb, a równocześnie musimy odprowadzać daniny, przede wszystkim składki na ZUS. Nie jesteśmy w stanie przetrwać. Ktoś, kto nam proponuje 5 tysięcy złotych, nie ma zielonego pojęcia, jakie są faktyczne koszty prowadzenia firmy – to jest kilkadziesiąt tysięcy złotych w przypadku pojedynczej restauracji – powiedział dziennikarzom restaurator Adam Mazurkiewicz.
- Chcielibyśmy wiedzieć, czego możemy się spodziewać, nie powinniśmy się dowiadywać o zmianach z dnia na dzień. Dziewczyna, która musiała po ostatnich obostrzeniach odwołać planowane u mnie i tak już niewielkie wesele, płakała. Nie ma żadnego planu działania, a nie łudźmy się, to nie będą dwa tygodnie, a co najmniej pół roku – dodał.
Adam Rzewuski ze Sztabu Kryzysowego Gastronomii Polskiej powiedział, że branża oczekuje od rządu przedstawienia 6-miesięcznego planu wychodzenia z kryzysu. - Jeśli ten obecny, już drugi lockdown potrwa pół roku, to 60-70 procent śląskiej gastronomii przestanie istnieć – przewiduje.
"Czarna polewka ma wyraz symboliczny"
- Czarna polewka ma wyraz symboliczny. To ostatnia wieczerza branży gastronomicznej, na którą chcemy zaprosić rządzących. Nie jesteśmy zapraszani do żadnych rozmów. Chcemy wiedzieć, co z nami będzie, bo gastronomia pada. Oczekujemy, żeby rząd traktował nas poważnie. To jest jednak bardzo wielka grupa ludzi, którzy boją się o swoją pracę, o swoją przyszłość. Chcemy wiedzieć, jakie plany ma wobec nas rząd - powiedział Tomasz Welter z Klubu Szefów Kuchni, protestujący przed urzędem wojewódzkim w Bydgoszczy.
Wręczył wicewojewodzie kujawsko-pomorskiemu Józefowi Ramlauowi petycję restauratorów do rządu, w którym domagają się m.in. otwarcia lokali.
Ramlau zapewnił, że niezwłocznie przekaże petycję do Warszawy, a także pochwalił spokojną formę protestu.
"Gastrosprzeciw"
Około 200 osób związanych z branżą gastronomiczną manifestowało we wtorek w Kielcach, by wyrazić swój sprzeciw w związku z restrykcjami wprowadzonymi przez rząd z powodu pandemii koronawirusa. - Zaczyna się pogrzeb gastronomii - mówili organizatorzy protestu.
- Zebraliśmy się po to, aby wyrazić nasz "gastrosprzeciw". Sytuacja jest tragiczna. Tak naprawdę rząd pozbawia nas pracy, pieniędzy i możliwości rozwoju. Nie chcemy siać zamętu, stwarzać problemów, ale sytuacja, która nastała w naszym kraju, zmusza nas do tego – mówił jeden z restauratorów.
- Na jakiej podstawie stwierdzono, że w restauracjach jest najwięcej zakażeń? Na jakiej podstawie ktoś zdecydował, żeby z dnia na dzień zamknąć potężny biznes? Jak mamy dalej funkcjonować i żyć? – pytał.
Zaznaczył, że w lokalach przestrzegane były wszelkie normy sanitarne, a decyzja o zamknięciu restauracji była nieodpowiedzialna. - Od początku cała gastronomia zgadzała się na reżimy, obostrzenia, zabezpieczenia – środki dezynfekcyjne, ograniczenie liczby gości, prace w maskach, mierzenie temperatury – wszystko to robiliśmy, a w tej chwili stwierdzono, że nie możemy pracować – powiedział.
- Wyrażamy nasz sprzeciw, musimy mówić o tym głośno. W tej chwili zimy raczej już nikt nie przetrwa. Rząd nie ma pieniędzy i planu na to, co zrobić z pracodawcami-restauratorami. Społeczeństwu wmawia się, że możemy pracować w opcji na wynos. Jest to 5 do 10 procent możliwości danych restauracji – dodał.
Branża gastronomiczna apeluje m.in. o zwolnienia z opłacania składek ZUS dla pracowników i przedsiębiorców na okres 6 miesięcy i zwolnienia z opłacania podatku dochodowego od wynagrodzeń.
Obostrzenia dla branży gastronomicznej
Zgodnie z rozporządzeniem Rady Ministrów z 23 października restauracje, bary i puby zostały zamknięte, a dozwolona jest tylko sprzedaż na wynos i dowóz.
Restrykcje miały obowiązywać przez dwa tygodnie, ale z możliwością przedłużenia. Ostatecznie rząd w najnowszym rozporządzeniu zdecydował, że ograniczenia dla lokali gastronomicznych będą obowiązywały "do odwołania".
Źródło: PAP