Stoczniowcy z zagrożonej upadłością stoczni szczecińskiej nie składają broni i walczą o swoje miejsca pracy. W poniedziałek po południu rozmawiali z premierem Donaldem Tuskiem. - Zrobimy wszystko, by w Szczecinie były produkowane statki - zadeklarował po spotkaniu premier. Jeśli sytuacja stoczniowców nie poprawi się, będą protesty - ostrzegł z kolei przewodniczący NSZZ "Solidarność" Janusz Śniadek.
- Będziemy podejmowali wszelkie działania, by w Szczecinie były nadal produkowane statki - powiedział w poniedziałek po spotkaniu ze związkowcami ze stoczni szczecińskiej premier Donald Tusk. Pytany o szczegóły planu ratowania stoczni, odpowiedział jedynie - Musimy pracować w granicach pewnej prywatności - powiedział szef rządu.
W poniedziałkowym spotkaniu ze stoczniowcami uczestniczyli również minister skarbu Aleksander Grad i szef doradców strategicznych premiera Michał Boni.
Grad zapewnił, że rząd kontynuuje rozmowy z Komisją Europejską w sprawie stoczni. - Sprawa jest cały czas w grze - przekonywał szef resortu skarbu.
"Niczego nie można wykluczyć"
Wcześniej przewodniczący NSZZ "Solidarność" Janusz Śniadek ostrzegł podczas konferencji w Gdańsku, że związek będzie bronił zagrożone stocznie i w razie konieczności wykorzysta "wszelkie możliwe formy nacisku".
- Nie można przewidzieć do czego uciekną się ludzie znajdujący się w rozpaczy i desperacji. Niczego nie można wykluczyć - tłumaczył Śniadek i jeszcze raz podkreślił pełne poparcie dla stoczniowców. - Prosimy o danie jeszcze jednej szansy dla opracowania rozwiązań, które będą akceptowane przez wszystkie strony - zaapelował odwołując się do listu, który NSZZ "Solidarność" wysłał do unijnej komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes z prośbą o spotkanie.
- Chodzi o to, by spotkanie odbyło się jeszcze przed wydaniem ostatecznej opinii i podjęciem decyzji przez Komisję Europejską w sprawie polskich stoczni - tłumaczył Śniadek.
10 tysięcy stoczniowców
Sytuacja stoczniowców jest trudna. Z szacunków resortu pracy i polityki społecznej wynika, że do 30 czerwca br. w stoczniach w Szczecinie, Gdyni i Gdańsku pracowało łącznie 10 tys. 879 osób.
W przypadku ogłoszenia upadłości, stoczniom przysługuje pomoc z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. - Pomoc będzie dotyczyła wypłaty wynagrodzeń dla pracowników - powiedział zastępca dyrektora krajowego biura FGŚP Andrzej Grudziński. - Fundusz musiałby wypłacić pracownikom stoczni w przypadku ich upadłości oraz osobom współpracującym z tymi zakładami, łącznie 708 mln 55 tys. zł. Chodzi o sytuację, kiedy stocznie nie zalegają z wypłatami wynagrodzeń - dodał Grudziński.
"Jest jeszcze czas by lobbować"
Wtorek może przynieść odpowiedź na trudne pytania dotyczące przyszłości stoczniowców. Właśnie na ten dzień Neelie Kroes zapowiedziała, że zaproponuje Komisji Europejskiej podjęcie negatywnej decyzji w sprawie polskich stoczni.
Jeśli Komisja Europejska nie zaakceptuje tych programów, zakłady będą musiały zwrócić pomoc publiczną, którą otrzymały po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej. To może oznaczać ich bankructwo.
Przyjazd do Brukseli na wtorek zapowiedział Grzegorz Napieralski. Delegacja SLD chce rozmawiać z unijnymi politykami na temat sytuacji polskich stoczni. - Wiadomo, że jeszcze przed ostateczną decyzją jest szansa na to, aby rozmawiać z komisarzami, aby rozmawiać na najwyższych szczeblach UE i lobbować na rzecz polskiego przemysłu stoczniowego - przekonywał Napieralski.
Źródło: PAP, TVN24, IAR