Wprawdzie od dwóch tygodni możemy wybrać sobie dostawcę prądu, to niewiele osób na razie się na to zdecydowało. Zresztą nie ma pośpiechu, bo bez względu na operatora, prąd i tak zdrożeje...
W skali całego kraju zaledwie kilkuset klientów podpisało umowy z nowymi operatorami. Przedstawiciele spółek energetycznych liczą, że z czasem to się zmieni.
Póki co, dla klientów na razie bardziej widoczne będą inne efekty liberalizacji. Eksperci ostrzegają, że za kilka miesięcy prąd może zdrożeć nawet o 10 proc. W dodatku na jednej podwyżce może się nie skończyć. Dlaczego? Obowiązujące od początku lipca przepisy - te same, które dały nam możliwość wyboru tańszego dostawcy energii ograniczyły wpływ Urzędu Regulacji Energetyki na poziom cen. Teraz może jedynie zatwierdzać stawki za przesyłanie lub dystrybucję. To oznacza, że wolna konkurencja to także urealnienie cen.
UE nakłada na polskie przedsiębiorstwa energetyczne konieczność zwiększania wolumenu energii pochodzącej ze źródeł odnawialnych w całości swojej sprzedaży. A energia z elektrowni wiatrowych czy wodnych, jak wiadomo, jest droższa - i zapłacić muszą klienci.
Podobnie będzie z limitami emisji dwutlenku węgla, których obawiają się energetycy. Także za nie będziemy musieli słono płacić. A to jeszcze nie koniec. Polskie elektrownie potrzebują ogromnych inwestycji, których koszty pewnie w części też spadną na odbiorców. W efekcie hurtowe ceny energii w przyszłym roku wzrosną co najmniej o 10 procent. Mimo to szefowie spółek uspokajają. Czas pokaże, czy niewidzialna ręka rynku zapanuje nad równie niewidzialnym prądem, i znacznie bardziej widzialnymi - rachunkami.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24