Wyrok Trybunału UE ws. prawa "do bycia zapomnianym" przysporzy pracy Google'owi i prawnikom, bo rodzi więcej pytań niż odpowiedzi - oceniają eksperci. Obawiają się o równowagę między wolnością słowa a prawem do prywatności. KE i użytkownicy sieci się cieszą.
13 maja Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że Google musi usuwać z wyników wyszukiwania linki dotyczące danych osobowych osób prywatnych, jeśli zechce tego sam zainteresowany, a informacje go dotyczące są "nieistotne lub nieaktualne". Jeśli Google nie uzna jakiejś prośby o usunięcie linku, decyzja będzie mogła zostać zaskarżona najpierw do krajowego nadzorcy ochrony danych, a potem do sądu.
Orzeczenie zostało odebrane jako poparcie dla tzw. prawa do bycia zapomnianym (right to be forgotten), czyli prawa konkretnych osób do wymazania z obiegu publicznego dotyczących ich informacji.
Konsekwencje
Eksperci są zgodni, że wyrok będzie mieć poważne konsekwencje dla wyszukiwarek, a zwłaszcza dla Google'a, który ma dominującą pozycję. Wskazują, że firma musi znaleźć teraz sposób na poradzenie sobie z napływającymi prośbami o "wymazanie" linków, zarówno jeśli chodzi o technikalia jak i o sposób weryfikacji aplikacji. Niemiecki regulator zapowiadał, że Google ma wkrótce stworzyć mechanizm on-line do tego celu.
- Czytałem, że do Google wpłynęło już tysiące czy nawet dziesiątki tysięcy takich próśb. Ale to nie oznacza, że muszą się oni zastosować do każdej z nich; każda sprawa jest bowiem inna i każda będzie badana oddzielnie - powiedział ekspert brukselskiego think tanku Centre for European Policy Studies, Nicholas Hernanz. Uważa on jednak, że nie będzie to coś "bardzo strasznego" dla tak ogromnej firmy, która ma duże zasoby ludzkie i zarabia miliony na reklamie w całej Europie. - To pewnie będzie obciążenie, ale akceptowalne - zaznaczył.
Wskazał jednak, że potencjalnie orzeczenie ETS może mieć w przyszłości konsekwencje nie tylko dla operatorów wyszukiwarek internetowych, ale także dla mediów społecznościach takich jak Facebook czy Twitter, a nawet dla Wikipedii. - Google jest wielką firmą z milionami dolarów, a Wikipedia to mała fundacja, która nie ma zasobów, by poradzić sobie z tym wyzwaniem - powiedział Hernanz.
Nie dla polityków
Jak wskazał, prawo do wymazania danych nie będzie raczej dotyczyć osób publicznych, choć kwestia ta nie jest jeszcze całkiem jasna. - Jeśli zwykły obywatel poprosi o usunięcie prywatnych informacji na swój temat, to w porządku. Ale jeśli o to samo poprosi polityk, który nie będzie chciał, aby w Internecie były dostępne informacje na przykład na temat jego historii korupcyjnej, wtedy sąd może orzec, że prawo do bycia zapomnianym nie stosuje się do niego jako osoby publicznej - wyjaśnił.
Jak podawały media, z prawa do bycia zapomnianym chce skorzystać m.in. polityk starający się o powrót do czynnej polityki, który poprosił Google'a o usunięcie linków do artykułu opisującego jego zachowanie z czasów pełnienia funkcji publicznej. Z kolei mężczyzna skazany za posiadanie dziecięcej pornografii domagał się usunięcia z listy wyników linków do stron informujących o jego wyroku. Do giganta internetowego zwrócił się też lekarz, który żąda wymazania linków do stron zawierających negatywne opinie pacjentów na jego temat.
ETS wydał orzeczenie w sprawie skargi złożonej w 2010 r. przez obywatela Hiszpanii. Narzekał on, że w wynikach wyszukiwania po wpisaniu jego imienia i nazwiska Google odsyłał do artykułów prasowych sprzed 16 lat, które dotyczyły licytacji jego nieruchomości za długi. Hiszpan argumentował, że dług spłacił i nie chce, by jego nazwisko było wciąż łączone z tamtą sprawą.
Cenzura Internetu
Wyrok krytykują organizację zajmujące się swobodą wypowiedzi i otwartością w sieci. "Musimy brać pod uwagę prawo osób do prywatności, ale wyrok ten budzi poważne obawy. Jeśli operatorzy wyszukiwarek internetowych są zmuszeni do usunięcia linków do legalnych treści publicznych, może to prowadzić do cenzury online. Sprawa ma poważne konsekwencje dla wszystkich rodzajów pośredników internetowych, a nie tylko wyszukiwarek" - zwrócił uwagę w oświadczeniu Javier Ruiz z Open Rights Group.
Komisja Europejska argumentuje, że orzeczenie nie narusza prawa dostępu do informacji. "Tu chodzi o ochronę danych osobowych w internecie, a nie o swobodę wypowiedzi. Google jako wyszukiwarka nie może powiedzieć, że przetwarza dane tylko dla celów dziennikarskich" - napisała rzeczniczka KE ds. sprawiedliwości Mina Andreeva. Dodała, że nie będą usuwane informacje z archiwów gazet, ale w uzasadnionych przypadkach dane personalne z wyników wyszukiwań.
Google da znać
Podkreśliła, że nowe przepisy o ochronie danych, znajdujące się na etapie prac w Radzie UE, przewidują poprawione prawo do bycia zapomnianym. "Po pierwsze, odwróciliśmy ciężar udowadniania: to firma, a nie osoba indywidualna będzie musiała dowieść, że dane nie mogą być usunięte, bo ich potrzebuje. Po drugie nowa propozycja Komisji zobowiązuje też kontrolera danych, który upublicznił dane, do podjęcia uzasadnionych kroków na rzecz poinformowania stron trzecich o tym, że dana osoba, chce usunięcia danych" - podkreśliła rzeczniczka.
Sam Google w oświadczeniu napisał, że orzeczenie ma "znaczące konsekwencje dla tego, w jaki sposób obchodzimy się z prośbami o usunięcie (danych)". "To jest logistycznie skomplikowane, nie tylko ze względu na wiele języków i potrzebę starannego przeglądu. Jak przemyślimy dokładnie jak będzie to działać, co może zająć kilka tygodni, damy znać naszym użytkownikom".
Autor: ToL/Klim/ / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: SHUTTERSOCK