Premier Donald Tusk mówi, że zmiany, jaki rząd chce wprowadzić w systemie emerytalnym to jego naprawa, a nie wywracanie. Jeśli spojrzeć z punktu widzenia obecnych emerytów i obecnego rządu - nie da się słów premiera poddać w wątpliwość. Jeśli jednak na słowa premiera spojrzeć z punktu widzenia tego, kto zostanie emerytem za 20 czy 30 lat oraz rządów, które wtedy będą sobie musiały poradzić z problemem rzeszy starych ludzi żyjących w nędzy - wtedy można już mieć pewne wątpliwości.
Teraz jest tak, że cześć pieniędzy aktualnie pracujących trafia do ZUS, z tego na ubezpieczenie emerytalne idzie 19,52 proc. zarobków. 7,3 proc. wynagrodzenia ZUS powinien przekazać OFE - to część kapitałowa naszej przyszłej emerytury. Reszta, czyli 12,22 proc. idzie na wypłatę aktualnych emerytur.
ZUS ma rokrocznie za mało pieniędzy, żeby wypłacać bieżące emerytury. Dlatego budżet co roku musi przeznaczać na wypłatę emerytur - czyli tak zwaną dotację do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych - dodatkowe pieniądze. W tym roku było to 37,92 mld zł. Sporo. A ponieważ nasz budżet ma deficyt, to rząd musiał się zapożyczyć, żeby te pieniądze wypłacić. Czyli zadłużamy się na wypłatę emerytur...
Dodajmy do tego, że równocześnie w 2010 roku ZUS przekazał OFE 22,4 mld zł. Na przyszłe emerytury przyszłych emerytów.
Co to znaczy "operator"?
Co chce zmienić rząd? Składka na ZUS będzie taka sama - 19,52 proc. Do OFE trafi nadal tyle samo - 7,3 proc. wynagrodzenia brutto. Ale OFE będą zarządzały tylko 2,3 proc. naszych wynagrodzeń. Pozostałe 5 proc. będzie na tak zwanym koncie indywidualnym, którego "operatorem" będzie ZUS.
Kluczowe jest tu znaczenie słowa "operator", którego użył premier Donald Tusk na czwartkowej konferencji prasowej. Jego znaczenia nie wyjaśnił. Może ono znaczyć, że ZUS będzie pomnażał te pieniądze na poczet naszej przyszłej emerytury. Gdyby miało tak być, cała operacja jednak nie miałaby sensu - bo po co ZUS ma pomnażać pieniądze, skoro zajmują się tym OFE? To mit, że robi to lepiej, gdyż lepsze wyniki osiągnął jedynie w roku największego globalnego kryzysu, gdy ceny akcji na całym świecie spadały na łeb na szyję. W tym roku OFE znowu są na znacznym plusie.
5 proc. na emeryturę teraz
Szef Rady Gospodarczej przy premierze Jan Krzysztof Bielecki w wypowiedzi dla TVN24 już nie ukrywa: chodzi o to, żeby ZUS mógł te pieniądze przeznaczać na wypłaty bieżących emerytur. Taki to ma sens z punktu widzenia budżetu, a więc i obecnego rządu. A chodzi o niebagatelna kwotę, bo jeśli ZUS przekazał OFE w tym roku 22,4 mld zł, to w ten sposób "zatrzyma" ponad 15 mld zł. Jeśli przeznaczy je na wypłatę bieżących emerytur, to o tyle mniej budżet będzie musiał do emerytur dopłacić i o tyle mniejsze zaciągnąć długi. Zamiast prawie 38 mld zł - jak w tym roku - byłoby to 23 mld zł.
Obietnica dla przyszłego emeryta
Jaki jednak sens ma taka operacja z punktu widzenia kogoś, kto na emeryturę przejdzie za 20 lub 30 lat? Wydawałoby się, że premier rozwiewa wątpliwości. Zapewnia, że te 5 proc. wynagrodzenia będzie rewaloryzowane w taki sposób, w jaki obecnie zarabiają OFE, które 60 proc. trafiających do nich środków lokują w obligacjach skarbowych. Pamiętajmy - mówimy o 5 proc. wynagrodzenia, jednak stanowi to ponad jedną czwarta kwoty, jaką wpłacamy do systemu emerytalnego.
Czego nie obiecał premier
Premier nie powiedział jednak najważniejszego - za 20-30 lat Polska znajdzie się w znacznie trudniejszej sytuacji demograficznej niż obecnie. Na jednego pracującego będzie przypadało więcej niż teraz emerytów. Rząd, który wtedy będzie rządził stanie przed wyzwaniem ogromnych zobowiązań, jakie zaciągane są teraz wobec przyszłych emerytów. Czy zdecyduje się ich dotrzymać? Jest to bardzo wątpliwe. Ale jednego można być pewnym - że obecny rząd o tym wie.
Na czym polega "naprawa" systemu
Naprawa systemu polega więc na tym: wyjmujemy 15 mld zł rocznie z kieszeni przyszłych emerytów i wydajemy je na obecne świadczenia, tworząc przy tym - na dodatek na papierze tylko - gigantyczne zobowiązania dla przyszłych budżetów. Tego premier - choć o tym nie mówi - musi być pewny. I musi być też pewny jeszcze jednego - obietnicy, że owe 5 proc. zostaną w przyszłości zwaloryzowane na pewno nie będzie musiał on sam dotrzymać. A w OFE przyszli emeryci mieli zgromadzony realny kapitał. Owszem, zależał ona od koniunktury rynkowej, ale nie zależał od czyjejkolwiek dobrej lub złej woli.
Wywracamy...
Czy rząd miał inny wybór? Premier twierdzi, że nie. Bo musiałby wstrzymać waloryzację aktualnych emerytur lub podwyżki dla nauczycieli. Na marginesie - wiele rządów europejskich takie decyzje właśnie w tym roku podjęło, żeby uniknąć pętli zadłużenia. I nie liczyły się z tym, że będą to decyzje niepopularne społecznie.
Mógł też iść inną drogą, jaką 5 lat temu próbował podążać wicepremier w lewicowych rządach prof. Jerzy Hausner. Przejrzeć świadczenia społeczne, zasiłki, zapomogi itp. Ograniczyć rozrzutność państwa w tym zakresie i rozpowszechnione, przyznane niemal powszechnie prawo do nadużyć. Plan Hausnera nie znalazł wówczas poparcia politycznego i właśnie od tego czasu zegar długu zaczął coraz głośniej tykać.
Dla sprawiedliwości trzeba dodać, że zaniechania polegające na nielikwidowaniu rozdętych przywilejów emerytalnych w wielu grupach zawodowych to dzieło kolejnych kilku rządów.
Trzeba będzie płacić więcej
Na osłodę rząd daje pracującym możliwość odkładania na emeryturę po 2, a potem nawet 4 proc. wynagrodzenia i odpisać te kwoty od podstawy opodatkowania. To powinno w 2017 roku wypełnić lukę, jaka powstaje w transferach do OFE. Zauważmy jedno - to sposób w ciągu najbliższych 7 lat kwoty, jakie pracujący wydadzą de facto na wypłatę bieżących emerytur rosną o 5 proc., a o resztę i tak zadbać muszą sami.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fotorzepa