Na dzisiejszym posiedzeniu rządu, ministrowie Donalda Tuska rozpatrzą trzyletni plan (na lata 2011 – 2013) limitu mianowań urzędników państwowych. Rząd chce, w ramach oszczędności radykalnie zmniejszyć tę liczbę. Wcześniej przygotował też projekt redukcji zatrudnienia w publicznych urzędach. Urzędnicy się buntują. Na czym stanie?
Oszczędności jest gdzie szukać. Według danych GUS, przez ostatnich 9 lat przybyło nam w administracji publicznej około 130 tys. urzędników, przez ostatnich 19 lat - aż 270 tys.
3 tys. bez awansów?
Wnioskodawca projektu, który stanie dziś na rządzie, czyli Szef Służby Cywilnej chciał, by co roku mianowanych było 1500 osób. Jak jednak pisze portal money.pl, nieoficjalnie wiadomo, że pod naciskiem ministra finansów Jacka Rostowskiego te limity zostały ograniczone nawet do 500 osób rocznie.
Oznaczałoby to, że w ciągu najbliższych trzech lat awanse ominą około trzy tysiące urzędników.
Mniej tych, których trudniej zwolnić
Mianowanie, to rodzaj awansu w służbie cywilnej. Dokonuje go szef służby w ramach limitów określonych w ustawie budżetowej. Status urzędnika służby cywilnej - jak zauważa sama kancelaria premiera - charakteryzuje "stabilniejsza forma stosunku pracy niż w przypadku pracownika służby cywilnej (ograniczony ustawowy katalog możliwości rozwiązania stosunku pracy), dodatkowe uprawnienia (np. dodatek służby cywilnej, dodatkowy urlop wypoczynkowy)." Jednym słowem urzędnika mianowanego trudniej zwolnić, ale zobowiązuje się go do większej dyspozycyjności i nakłada ograniczenia, m.in. członkostwa w partiach politycznych.
- Plan ograniczenia mianowań to ruch czysto kryzysowy, wymuszony fatalną sytuacją budżetu - ocenia w rozmowie z money.pl Jan Filip Staniłko, ekspert z Instytutu Sobieskiego. - Dziś, kiedy pojawia się nowe zadanie w administracji, zatrudniany jest do niego nowy urzędnik, choć obowiązki mogłaby przejąć już pracująca osoba. Co ciekawe, sami urzędnicy wybierają ten model. Wolą mieć niższe pensje, niż więcej obowiązków - dodaje.
18 tys. bez pracy?
Dziś, kiedy pojawia się nowe zadanie w administracji, zatrudniany jest do niego nowy urzędnik, choć obowiązki mogłaby przejąć już pracująca osoba. Co ciekawe, sami urzędnicy wybierają ten model. Wolą mieć niższe pensje, niż więcej obowiązków. Jan Filip Staniłko, Instytut Sobieskiego
Już wcześniej minister Michał Boni przygotował projekt redukcji etatów w agencjach rządowych, urzędach wojewódzkich, skarbówce, ZUS, KRUS, NFZ, NFOŚ i PRFON. 10-proc. cięcia miałyby przywrócić poziom zatrudnienia sprzed trzech lat. O tyle wzrosła liczba urzędników, od kiedy rządzi Donald Tusk.
W projekcie ustawy będzie też wskazanie do 10-proc. redukcji dla Kancelarii Prezydenta, Sejmu i Senatu, KRRiT, NIK i IPN. Jak tłumaczy Boni, urzędy te nie mogły zostać objęte obowiązkiem cięć, bo nie podlegają premierowi, a ich budżety ustala Sejm. Mogłyby więc zaskarżyć ustawę do Trybunału Konstytucyjnego.
W sumie cięcia mogą dotknąć nawet 18 tys. urzędników i dać roczne oszczędności w wysokości blisko miliarda złotych.
Ile nas kosztują?
Według danych Ministerstwa Gospodarki, które cytuje money.pl suma wszystkich rocznych kosztów administracyjnych jakie ponosimy w Polsce, wynosi 77,6 mld zł. Stanowi to około 6,1 proc. wartości naszego PKB.
Ponad połowa tej kwoty to obciążenia administracyjne jakie ponoszą polskie firmy. Znacząca część tych pieniędzy idzie na urzędnicze pensje. Z szacunków portalu wynika, że w sumie na urzędnicze pensje idzie rocznie blisko 20 mld zł rocznie. Połowa na urzędników państwowych, druga połowa - na samorządowych.
Źródło: Money.pl, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu