Londyn sparaliżowany. Trwa 24-godzinny strajk w londyńskim metrze. Mieszkańcy metropolii mają problemy z dojazdem do pracy i na lotnisko. Władze miasta są przerażone, bo - jak wyliczyły - dzisiejszy strajk będzie kosztował co najmniej 50 mln funtów.
Strajk rozpoczął się w poniedziałek o godz. 17 (18 czasu polskiego). Pracę przerwali najpierw zatrudnieni w służbach utrzymania ruchu, a o godz. 21 (22 czasu polskiego) maszyniści i pracownicy nastawni.
Jak informuje serwis BBC, pociągi nie kursują na czterech liniach, częściowo zawieszone są kursy na kolejnych pięciu liniach, a na czerwonej centralnej linii (Central Line) występują poważne opóźnienia. Spośród 11 linii londyńskiego metra stosunkowo normalnie funkcjonuje jedynie Northern Line - na jej trasie jednak zamkniętych jest wiele stacji.
Burmistrz pedałuje na giełdę
Komunikację w Londynie starają się przejąć alternatywne środki transportu. Miasto uruchomiło 100 dodatkowych autobusów, które funkcjonują na 700 liniach. Tramwaje wodne odnotowały wzrost liczby pasażerów o 10 tys. Przygotowano też mapy dla poruszających się na piechotę.
Wielu mieszkańców, wzorem burmistrza Borisa Johnsona, przesiadło się na rowery. Sam Johnson na swoich dwóch kołach pojechał na otwarcie sesji na londyńskiej giełdzie.
To tylko jednak dobra mina do złej gry. Według wyliczeń dzisiejszy strajk będzie kosztował co najmniej 50 mln funtów (ponad 200 mln zł), a seria czterech kolejnych zapowiedzianych przez związki zawodowe ponad 200 mln funtów.
O co chodzi?
Związek zawodowy RMT zrzeszający pracowników transportu stoi na stanowisku, że zwolnienie 800 pracowników i likwidacja części kas biletowych zagrozi bezpieczeństwu metra i jego pasażerów.
Zarząd londyńskiego metra twierdzi natomiast, że zmniejszenie liczby pracowników w kasach biletowych wynika z upowszechnienia się automatów do sprzedaży biletów, z których pasażerowie korzystają coraz chętniej.
Kolejne, 24-godzinne strajki, zaplanowano na 3 października oraz 2 i 28 listopada.
Źródło: PAP, tvn24.pl