- Świat nie stoi przed problemem kryzysu, ale wolniejszego wzrostu – zapewnia Leszek Balcerowicz. Zdaniem byłego szefa NBP głównymi winowajcami obecnych kłopotów globalnej gospodarki są rządy, które się nieodpowiedzialnie zadłużały.
Pytany, czy światową gospodarkę czeka kolejny kryzys, Balcerowicz zaprzeczył. - Nie wszystko musi być kryzysem, bo samo słowo się zużyje. Na giełdzie zdarzają się spadki, jeśli wcześniej są nadmierne wzrosty. W przypadku banków spadki akcji mogły być spowodowane obawami odnośnie tych banków, które za dużo pożyczyły państwu. Jeśli państwa nadmiernie zaciągają długi, to się może przerzucać na tych, którzy im pożyczają – stwierdził.
"Świat nie stoi przed problemem kryzysu"
Ale, jak dodał, sytuacja jest zróżnicowana i nie przypomina tej z 2008 roku. - Świat nie stoi przed problemem kryzysu, ale niektóre duże kraje przed problemem wolnego wzrostu – dodał.
Jednak, według Balcerowicza, nie da się wykluczyć bardzo poważnego scenariusza, który zdarzyłby się, gdyby "rządy wydawały pieniądze bez pokrycia". - Jednak możliwości wydawania pomiędzy przez rządy są coraz mniejsze. Ci, co pożyczają im pieniądze, mają coraz większe obawy, czy je odzyskają, a to się przejawia w wyższych odsetkach - przypomniał
Zdaniem Balcerowicza za kryzys w 2008 roku odpowiadają władze amerykańskie, które "zachęcały ludzi do zaciągania nadmiernych kredytów mieszkaniowych przez zbyt niskie stopy procentowe".
"Nikt nie mówi o tym, że Niemcy zbankrutują"
Pytany o obecne kłopoty strefy euro, wskazał na jej zróżnicowanie. - Nikt nie mówi o tym, że Niemcy zbankrutują, bo prowadziły oszczędną politykę. Albo Szwecja, która ograniczyła wydatki publiczne. Mówi się za to o Grecji i Hiszpanii. Skąd te różnice? Głównie dlatego, że w przeszłości władze państwowe prowadziły różną politykę gospodarczą – ocenił.
I dodał: - Niektóre rządy prowadziły politykę w miarę rozsądną, inne nie, zwykle pod wpływem ulegania naciskom roszczeniowym. Grecy regularnie wybierali sobie świętych Mikołajów w polityce, którzy obiecywali im, że będą dawać. U nas to się nazywa pobudzaniem. Ci, którzy obiecują pobudzanie, obiecują krach – uważa były szef NBP.
Pytany o prognozy na przyszłość odparł: - Wzrost w strefie euro może być poniżej 2 procent, ale ciągle na plus. Ponieważ nie jesteśmy samotną wyspa, choć jak wiadomo jesteśmy zieloną, u nas wzrost też może być wolniejszy. Tym bardziej trzeba ulepszać nasz motor gospodarczy. Mamy wciąż ogromne rozdęte wydatki, które zniechęcają ludzi do pracy – stwierdził.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24