Rząd i PGE, odpowiedzialna za wybudowanie polskiej elektrowni atomowej, chcą naśladować Brytyjczyków. Zamierzają więc stworzyć warunki do inwestycji w atom przy pomocy kontraktu różnicowego - pisze portal Wysokie Napięcie. Na czym to polega i komu się opłaci?
Rząd brytyjski zdecydował się zawrzeć z inwestorem tzw. kontrakt różnicowy. Bez tego żaden inwestor nie zdecydowałby się na tak ogromne ryzyko – podkreśla portal Wysokie Napięcie. Polega na tym, że jeżeli w ciągu 25 lat od oddania elektrowni, rynkowa hurtowa cena prądu spadnie poniżej 92,5 funta za MWh, to brytyjski rząd dopłaci inwestorom różnicę. Jeśli przekroczy tę kwotę, to inwestor zwróci różnicę do budżetu. Plan wypali, jeśli Komisja Europejska zgodzi się na pomoc publiczną dla projektu, prawdopodobnie nastąpi to w ciągu najbliższych miesięcy – przypomina Wysokie Napięcie.
Kontrakt wywołał falę krytyki, głównie z powodu kosztów. Choć rząd twierdzi, że umowa nie będzie miała wpływu na cenę rynkową energii, to jednak będzie poważnym obciążeniem dla budżetu, zwłaszcza, że w planach jest wybudowanie do 2030 r. 12 nowych jednostek o łącznej mocy 16 tys. MW.
Rząd dopłaci do prądu
Będą powstawać w podobnym systemie kontraktów różnicowych. Rząd brytyjski dopłaci więc inwestorom miliardy funtów.
A jednak uznał, że i tak się opłaca, bo wedle opracowanego przez brytyjski rząd programu rozwoju energetyki jądrowej Brytyjczycy chcą produkować z atomu aż 50 proc. prądu (dziś to 20 proc.).
A co więcej - w tamtejszym sektorze jądrowym zatrudnionych jest 40 tys. ludzi. To nie tylko pracownicy elektrowni i ich otoczenia. Anglikom przez 50 lat udało się stworzyć przemysł pracujący na potrzeby zarówno rodzimych elektrowni jak i na eksport.
Polska, jak pisze portal, chce się wzorować na Brytyjczykach i liczy na stworzenie miejsc pracy w sektorze energetycznym.
Drogi polski atom
Polska chce wybudować swą pierwszą elektrownię jądrową do 2025 r. Jej koszt może wynieść nawet 50 mld zł.
Wszyscy potencjalni dostawcy technologii obiecują, że znaczna część prac przy budowie (nawet 60 proc.) odbędzie się przy udziale polskich firm. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego – sporo polskich przedsiębiorstw buduje np. elektrownię atomową w Olkiluoto w Finlandii.
Ale Polska nie ma tak rozwiniętego przemysłu jądrowego jak Brytyjczycy. Bez programu jego stworzenia trudno będzie mówić o długofalowych, liczonych w dziesiątki lat, korzyściach dla gospodarki - uważają autorzy portalu. - Kiedy więc zaczniemy negocjować z potencjalnymi dostawcami technologii atomowych, warto ich zapytać, na jakie inwestycje w sektor atomowy możemy liczyć w perspektywie wielu lat. Czy np. jest szansa na umieszczenie u nas fabryki paliwa?
Tego jednak nie jest w stanie zrobić sama PGE, bo to nie jej „działka”. Po dymisji zmęczonej już Hanny Trojanowskiej wakuje stanowisko pełnomocnika ds. energetyki jądrowej. A powinien być ktoś w rządzie, odpowiedzialny za program rozwoju energetyki jądrowej i za jego znaczenie dla całej gospodarki.
Autor: km / Źródło: Wysokie Napięcie
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu