Słowacka Nitra, gdzie rozegrano tegoroczne Szybowcowe Mistrzostwa Europy, to miejsce, w którym warunki naturalne sprzyjają szybownikom. Przekonajcie się, co tak wyjątkowego jest w słowackim niebie.
Są takie miejsca na świecie, jak chilijska część Andów, Kalifornia, góry Atlas czy Omarama w Nowej Zelandii, gdzie można latać na szybowcach codziennie i przez cały rok. Z pewnością do takich stref nie da się zaliczyć naszego regionu, bo przez większość ostatnich dni nawet wrony chodziły w Polsce na piechotę.
Gdy niże wędrują swoim zwykłym torem znad Atlantyku przez Wyspy Brytyjskie, Morze Północne i Skandynawię, nasz kraj omiatają szybko kolejne fronty, przez co pogoda, na ogół dość przyzwoita, zmienia się w kilkudniowych cyklach.
Jednak dość często, w szczycie lata, mały niż dryfujący znad północnych Włoch, kotwiczy nad Niziną Węgierską. Wirując zasysa chłód z północy, a wilgotne i ciepłe powietrze znad Adriatyku albo Morza Czarnego zrzuca balast wodny w naszym regionie, powodując powodzie.
W okolicach grodu kniazia Pribiny
Tegoroczne Szybowcowe Mistrzostwa Europy rozgrywano w Nitrze na Słowacji. Okolice tego bardzo starego słowiańskiego grodu są dobrym miejscem do życia i dla szybowników. Wierzyć się nie chce, jak skutecznie małe, w porównaniu do prawdziwych gór, kopczyki Beskidów i Fatry chronią ten żyzny zakątek ziemi przed chłodem i wilgocią z północy.
Gdy u nas na polach dominuje zieleń, tu kończą się żniwa i sady kuszą różnorodnością dojrzałych owoców. A przecież z Bielska mamy tu tak daleko jak do Częstochowy.
Z lotniska położonego na skraju gór, podczas suchych pogodnych dni, można wykonywać piękne loty w różnorodnych warunkach górskich, a gdy szczyty skryte są w chmurach, szansę do latania stwarza nizina Panonii.
Z wodnikami nie wygrasz
Na zjawiska wielkoskalowe w atmosferze nie ma mocnych. Także i tu, przez całe dwa tygodnie zawodów, cały nieboskłon przykryty był szczelną opończą chmur warstwowych nieszczędzących deszczu, a gdy na moment pokazywało się słońce, błyskawicznie rozwijały się burze. Wzmocnione na górach podczas wędrówki na północ, dopełniały obficie zlewnię Wisły i Odry.
Wydawało się, że wcale nie rozegramy zawodów, lecz czujność, pełna mobilizacja pilotów oraz obsługi, w dobie bogatych informacji meteorologicznych, pozwoliły na to, że wykorzystaliśmy każdą szansę na latanie bezsilnikowe. Dzięki temu w parogodzinnych prześwitach rozegrano cztery konkurencje.
Na Sebastiana Kawę nie ma mocnych
Wyścigi w takich warunkach to wielka loteria, bo nie ma czasu na manewry taktyczne, a każdy błąd czy zła ocena lokalnych warunków może się skończyć lądowaniem w polu lub stratami nie do odrobienia. Sebastian, który z racji doskonałej znajomości specyfiki gór i wyjątkowych walorów najlepiej czuje się wśród skalnych grzebieni, nie miał tu łatwego zadania, ponieważ piloci zamiast ścigać się nad pasmami Matra, Fatra,Tatra, zmuszeni byli do rozpoznawania z małej wysokości topografii okolic Żabokrekow i innych naddunajskich sadyb.
W górach są różne możliwości urwania się od konkurentów, natomiast w tych nędznych warunkach w jakich latano, każdy ruch naszego lidera był pod baczną, zbiorową kontrolą. Mimo to Sebastian, który od wielu już lat wygrywa niemal wszystkie zawody w jakich uczestniczy, po raz kolejny wybronił się przed międzynarodowym naporem i do swej kolekcji dorzucił jedenasty medal z najważniejszych zawodów szybowcowych.
Sukces to znaczący, bo jest to prymat w dyscyplinie, która nie daje szans na zwycięstwo reprezentantom opóźnionego cywilizacyjnie kraju, a nasz pilot po raz kolejny utarł nosa tym, którzy zwykli patrzeć z przymrużeniem oka na naszą nację.
Tomasz Kawa, ojciec Sebastiana Kawy
Sebastian Kawa lata na szybowcach od 1988 r. Zdobył już dziesięć złotych medali mistrzostw Świata i Europy, kontynuując w ten sposób lotniczą pasję swojego ojca. Zanim zasiadł z sterami pływał na żaglówkach, zdobywając medale w klasach Optymist, Kadet i "420". Z zawodu lekarz.
Autor: map//aq / Źródło: tvnmeteo.pl