Za dużymi odkryciami często stoi wiele małych stworzeń. Zwierzęta laboratoryjne przyczyniają się do rozwoju nauki, ich roli nie da się przecenić. Gdy jednak nie są już potrzebne badaczom, zazwyczaj się je usypia. Choć wcale tak być nie musi.
Dzięki zwierzętom laboratoryjnym naukowcy sprawdzają, jak nowy lek zadziała na żywym organizmie, jak rozwijają się choroby, poznają tajniki funkcjonowania organów lub całych układów.
Doświadczenia bezdyskusyjnie mają ogromny wpływ na rozwój medycyny. Ten postęp ma i cichych bohaterów - zwierzęta laboratoryjne. Jednak, gdy przestają być potrzebne badaczom, zazwyczaj są usypiane. Tracą życie. Nie musi tak być - uważają osoby stojące za inicjatywą Lab Rescue. Pomysł jest prosty: adopcje zwierząt laboratoryjnych. Szczury i myszy z laboratoriów trafiają do prywatnych domów. Dostają drugą szansę.
"Dawaj szesnaście i coś im znajdę"
- Zaczęło się od tego, że w grudniu 2016 roku koleżanka powiedziała, że u niej na wydziale jest szesnaście szczurów do uśmiercenia i czy nie chcę jednego. To ja mówię: dobra, to dawaj szesnaście i coś im znajdę - opowiada pomysłodawczyni akcji, Zofia Pawelska.
Wśród pierwszych uratowanych była samica z szóstką dzieci. Jedno z nich, Edzia, jest z Pawelską do dziś. Pozostałe gryzonie szybko znalazły domy, co było zachętą do dalszych działań.
- Początkowo trudno było, bo wszyscy się bali – opowiada inicjatorka Lab Rescue.
O drugiej stronie akcji rozmawiamy z Wiktorem Bogackim, studentem medycyny w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Przeprowadzając w toku studiów badania na zwierzętach, także on doszedł do wniosku, że gryzonie po doświadczeniach wcale nie muszą być usypiane. Ale przyznaje, że miał obawy.
- Byłem ostrożny, zgodnie z zaleceniami starszych. Pokutuje wśród naukowców przekonanie, że propagowanie tego typu inicjatyw wiąże się z tym, że prędzej czy później przyjdą ludzie i będą protestować przeciwko wykorzystaniu zwierząt - przyznaje.
Próba zmniejszenia cierpienia
Bogacki, opowiadając o problemach w komunikacji między badaczami a obrońcami praw zwierząt podkreśla, że idea badań na zwierzętach jest niekiedy mylnie odbierana.
- Jest cały szereg obwarowań prawnych, aby zminimalizować cierpienie zwierząt. Mamy komisję etyczną, w której skład wchodzą bioetycy, biolodzy, weterynarz i kilka innych osób, które muszą zaakceptować projekt - relacjonuje. Zaznacza, że w rzeczywistości niełatwo jest uzyskać zgodę na wykorzystanie zwierząt w laboratoriach. Sama komisja etyczna dba o optymalizację liczby eksperymentów z udziałem gryzoni.
Zupełnie ich wykluczyć - podkreśla - się nie da. Bez nich nie byłoby możliwości udoskonalania wielu metod medycznych, zmierzających do ratowania ludzkiego życia.
Lab Rescue w ciągu półtora roku znalazło domy dla 280 myszy i 530 szczurów, które w przeciwnym wypadku zostałyby uśpione. Niewielka część przeznaczona byłaby na karmę dla zwierząt z zoo, ale wiele z nich zostałoby oddanych do utylizacji. Dzisiaj, zamiast tego, przynoszą radość setkom osób, które zdecydowały się na adopcję.
Polskie szczury za granicą
- Jedna dziewczyna napisała mi, że to była jedna z najlepszych decyzji w jej życiu - opowiada Pawelska.
Lab Rescue działa za pośrednictwem strony na Facebooku, gdzie ludzie zgłaszają się, jeśli chcą przyjąć do domu tak zwanego labika. Na początku posty miały po parę tysięcy wyświetleń. Teraz widzi je pół miliona osób. Inicjatywa przekroczyła nawet granice Polski, dotarła do Berlina, dokąd również trafiło kilka polskich szczurów.
Jak to działa? Gryzonie odbierane są obecnie z dwóch warszawskich placówek naukowych i jednej znajdującej się we Wrocławiu. Stamtąd trafiają do Pawelskiej oraz kilku domów tymczasowych. Jeśli zgłosi się osoba, która chce przygarnąć labika, wolontariusze poszukują transportu. Okazało się, że bardzo dużo gotowych jest działać w ramach "zwierzęcego taxi". Planując podróż w jakiś zakątek Polski, ogłaszają się na forach i grupach tematycznych. Jeśli jakieś zwierzę potrzebuje podwózki, jest przekazywane z rąk do rąk, aż w końcu trafia do swojego docelowego domu.
Każdy jest inny
Szczury często adoptowane są parami, ponieważ bardzo źle znoszą samotność. Pawelska przekonuje, że są jak psy, tyle że nie trzeba ich wyprowadzać na spacer. Każdy jest inny. Niektóre przybiegają na zawołanie, inne dają się głaskać. Jedne są leniuchami i mogłyby tylko jeść i spać cały dzień, a są i takie, którym nigdy nie brak energii.
- Jest cała masa zwierząt, które po doświadczeniach są fantastyczne i nie ma potrzeby ich usypiania - podkreśla Bogacki. - Wszyscy eksperymentujemy, więc warto tę inicjatywę rozszerzać. Im więcej osób będzie adoptowało, tym więcej zwierząt będzie do nich trafiać- podsumował student medycyny.
Autor: amm//rzw / Źródło: TVN Meteo
Źródło zdjęcia głównego: TVN Meteo