Azja w 2014 roku to nie Europa w 1914, ale echa tamtych czasów pozostają - pisze prestiżowy tygodnik "The Economist". Zdaniem autorów podobieństwa między Europą we wczesnych latach XX wieku i Azją "nie są do zignorowania", ponieważ znowu pojawiają się obawy o możliwości globalnego konfliktu. "The Economist" stawia jednak tezę, że wzrost potęgi Chin może przyczynić się do stabilizacji sytuacji międzynarodowej.
Jak przypomina tygodnik, "premier Japonii Shinzo Abe powiedział podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos w styczniu 2014 roku, że Chiny i Japonia były "w podobnej sytuacji" co Niemcy i Wielka Brytania wiek temu”. "I podał przykład zaangażowania jego kraju w konflikt z Chinami o wyspy Senkaku. Zasugerował też, że drobna sprzeczka terytorialna, podobnie jak akt terroryzmu na Bałkanach w 1914 roku, może wywołać konflikt globalny" - czytamy.
Wojna jest możliwa?
"The Economist" zwraca uwagę na rosnącą rywalizację militarną i pogląd prezentowany przez niektórych ekspertów, że "wojna między Chinami a Japonią jest niemożliwa ponieważ te kraje są za bardzo powiązane gospodarczo". "Przed pierwszą wojną światową Wielka Brytania i Niemcy były dla siebie największymi partnerami handlowymi" - czytamy. Jak pisze gazeta, "Pan Abe musi też mieć na uwadze często wykorzystywane porównanie pomiędzy pojawieniem się Chin na globalnej mapie światowych potęg dziś i wzrostem Niemiec (oraz Japonii) sto lat temu". "Tak jak Niemcy kwestionowały światowy prymat Wielkiej Brytanii, tak Chiny nie wydają się przestrzegać zasad porządku ustalonego, jego zdaniem, przez Amerykę. Ale podobnie jak Niemcy, Chiny wiedzą, że muszą poczekać, ponieważ militarnie nie pasują jeszcze do supermocarstwa" - pisze tygodnik. "The Economist" zwraca też uwagę na historyczne odniesienie do poczucia zagrożenia, jakie prezentują dziś Chiny, a sto lat temu Niemcy, które "widziały zagrożenie dla siebie ze strony innych krajów także z powodu swojej kondycji gospodarczej i wojskowej". "To powodowało agresywny stosunek do innych państw i podejrzliwość wobec międzynarodowych rywali. Zwiększenie niepewności w całym regionie przekłada się na zwiększenie nakładów na obronność. Wydatki wojskowe szybko rosną i przekraczają obecnie te europejskie. Ale region cierpi na pewnego rodzaju samozadowolenie, odczuwalne w Europie w 1914 roku: wojna na dużą skalę jest po prostu nie do pomyślenia" - czytamy.
Ale też różnice
Gazeta zwraca uwagę, że "początek lat 1900 to podobnie jak teraz czas szybko rozwijającej się komunikacji i mediów masowych". "Ważną rolę w kształtowaniu polityki międzynarodowej zaczęła odgrywać opinia publiczna. Politycy próbują nią manipulować, aby odnieść sukcesy dyplomatyczne. W dobie smartfonów te naciski ogromnie wzrosły" - czytamy.
"Dzisiaj nie ma żadnego odpowiednika sojuszy, które doprowadziły do tak dużej eskalacji sytuacji w lipcu 1914 roku. Ale Ameryka stoi przed dylematem czy stanąć po stronie mniejszych sojuszników i ryzykować, tak jak Rosja zrobiła w Serbii, czy porzucić ich i stracić wiarygodność oraz prestiż. Dziś większą moc zapewniają decyzje polityczne niż armie, ale nadal strategie wojskowe mają swoją własną dynamikę" - zwraca uwagę “The Economist”. I dodaje: "Przy wszystkich podobieństwach są jednak dwie uderzające różnice przy porównaniu czasów obecnych z tym przedwojennymi. Pierwszą jest wiedza o tym, jak destrukcyjna i katastrofalna może być wojna. Po drugie, pomimo że w 1914 roku aktywnie działało wiele pokojowych ruchów, to równie wielu uważało, że duża wojna jest nieunikniona. Niektórzy nawet przyjmowali to z zadowoleniem". Zdaniem tygodnika "dziś w Azji nikt na poważnie nie bierze pod uwagę konfliktu na dużą skalę". "Z tego właśnie powodu wielu uważa, że wzrost znaczenia Chin jest szansą na pokój" - czytamy.
Autor: mn / Źródło: The Economist
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia