Kampanię wyborczą w Wielkiej Brytanii zdominowały tematy związane z gospodarką. Kwestie finansowe zepchnęły na plan dalszy inne wątki, w tym te związane z imigracją – powiedział w środę analityk londyńskiego think tanku Open Europe Paweł Świdlicki.
Oglądaj w czwartek raport specjalny w TVN24 Biznes i Świat.
- W ostatnich latach gospodarka brytyjska odnotowała całkiem silny wzrost i obecny rząd (koalicja Partii Konserwatywnej i Liberalnych Demokratów) na tej platformie prowadził swoją kampanię. Zwracał uwagę, że dług publiczny maleje, stwarzane są nowe miejsca pracy, ale Partia Pracy i inne ugrupowania opozycyjne argumentowały, że ta gospodarka pracuje tylko dla najbardziej bogatych - powiedział Świdlicki.
Szerokie obietnice
W programie wyborczym torysi zapowiedzieli m.in., że nikt, kto zarabia najniższą pensję krajową, nie będzie musiał płacić podatku dochodowego. Do 2020 roku ma także zostać podniesiona roczna kwota wolna od podatku – z 10,6 tys. funtów obecnie do 12,5 tys. Obiecali również zniesienie podatku spadkowego od mieszkań, których wartość nie przekracza 1 mln funtów. Obecni koalicjanci torysów - Liberalni Demokraci - zapowiadają natomiast zrównoważenie finansów publicznych do kwietnia 2018 roku. Chcą uporać się z deficytem publicznym m.in. przez oszczędności ministerialne rzędu 12 mld funtów, zmniejszenie o 3 mld funtów wydatków na pomoc społeczną i zwiększenie wpływów budżetowych dzięki podniesieniu obciążeń fiskalnych. Zamierzają także nałożyć specjalny podatek korporacyjny na sektor bankowy. Partia Pracy chce walczyć z deficytem przez cięcia w tych ministerstwach, które nie należą do tzw. chronionych sektorów, takich jak edukacja. Laburzyści opowiadają się również za zwiększeniem do 2019 roku płacy minimalnej do kwoty ośmiu funtów za godzinę (obecnie wynosi ona 6,5 funta).
Imigranci na cenzurowanym
W tegorocznej kampanii wszystkie partie zapowiedziały pewne ograniczenia dostępu imigrantów do środków pomocy społecznej, jednak ten temat nie należał do głównych wątków debaty publicznej. Zdaniem Świdlickiego ugrupowania omijały go, aby nie promować antyunijnej i antyimigracyjnej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która silnie akcentowała w swej kampanii wątek imigrantów. - (Premier David) Cameron zdał sobie sprawę, że nie ma szans wprowadzić jakichkolwiek ograniczeń imigracji z Unii Europejskiej, jeśli chodzi o limit absolutny. (...) Dlatego Cameron chce wywrzeć presję szczególnie na tych imigrantów, którzy przyjeżdżają tutaj pracować za niskie stawki – zapowiedział, że zabierze im na cztery lata świadczenia, które dostają ludzie pracujący; nie chodzi o zasiłki dla bezrobotnych, ponieważ imigranci z UE przeważnie ich nie pobierają, ale tzw. in work benefits, np. zasiłki na dzieci - tłumaczył analityk Open Europe. Świdlicki przypomniał, że wszystkie ugrupowania Zjednoczonego Królestwa popierają ideę uszczelnienia systemu przyznawania pomocy socjalnej imigrantom. - Partia Pracy i Liberalni Demokraci też chcą tak postąpić, tylko że ich postulaty nie są tak daleko idące - powiedział analityk.
Kampania specyficzna
Tłumacząc specyfikę kampanii wyborczej do parlamentu Wielkiej Brytanii, socjolog Instytutu Europejskiego Londyńskiej Szkoły Ekonomii i Nauk Politycznych (LSE) Roch Dunin-Wąsowicz powiedział w środę, że wynika ona z większościowej ordynacji wyborczej. - Jest to system okręgów jednomandatowych, również debatowany teraz w Polsce. Stwarza to sytuację, w której, szczególnie pod koniec wyborów, walka odbywa się nie w skali całego kraju, tylko w konkretnych okręgach wyborczych i tam również koncentruje się uwaga nie tylko lokalnych aktywistów z danych partii, ale również ich liderów - powiedział Dunin-Wąsowicz. Socjolog LSE zwrócił uwagę, że przygotowanie kampanii wyborczej w Zjednoczonym Królestwie jest bardzo metodyczne na poziomie pozyskiwania wyborców. - Aktywiści, którzy wychodzą, żeby pozyskiwać głosy, wiedzą, kto jest zarejestrowany na wybory i wiedzą mniej więcej, jak dana dzielnica, dana ulica głosowała wcześniej. Chodzą od domu do domu, żeby przekonać nieprzekonanych albo pozyskać nowych wyborców - tłumaczył. Podkreślił jednocześnie, że na ulicach brytyjskich miast nie ma plakatów wyborczych, a w mediach nie emituje się spotów promujących ugrupowania i kandydatów. Dunin-Wąsowicz zwrócił także uwagę, że specyfiką brytyjskich wyborów jest oficjalne opowiadanie się mediów po stronie konkretnych partii. Dochodzi do tego na finiszu kampanii. - Inaczej niż w Polsce największe media, szczególnie gazety, wyznaczają swoich kandydatów. To znaczy podejmują decyzję na tydzień przed zakończeniem kampanii, na kogo – ich zdaniem - wyborcy powinni głosować. Jest to swoiste rozliczenie nie tylko tej konkretnej kampanii, kadencji, ale także postulatów poprzedniej kampanii - podkreślił Dunin-Wąsowicz. Wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii odbędą się w czwartek. Uprawnionych do głosowania jest 48 mln obywateli. Analitycy i media podkreślają, że mogą to być najbardziej wyrównane i nieprzewidywalne wybory od lat.
Autor: mn / Źródło: PAP, TVN24 BiS
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock