Przełomowe, historyczne, globalne porozumienie. Takie miały być postanowienia z Paryża. Okazało się jednak, że z tekstu wykreślono wiele konkretnych zapisów dotyczących np. redukcji dwutlenku węgla. Został za to dokument, który było w stanie podpisać niemal 200 państw. Polska wróciła na tarczy. Ale czy to uchroni nas i świat przed skutkami globalnego ocieplenia?
Ambitnym celem wynikającym z porozumienia zawartego wczoraj w Paryżu jest ograniczenie globalnego ocieplenia do 1,5 st. C. i imperatyw przestawienia gospodarek na zeroemisyjne za 35 lat. To także wyraźny sygnał dla państw i biznesu, że era węgla naprawdę się kończy. Brakuje jednak mechanizmów pilnujących tak niesforne kraje, jak choćby Polska, by podążały tą ścieżką.
Co ugrała Polska?
Polska zasłynęła z niechęci do podążania choćby śladem sąsiednich Niemiec, które są liderem zielonych technologii. Obecny rząd kontynuuje politykę poprzedników i kurczowo trzyma się węgla. Polska będzie musiała jednak z niego zrezygnować, tyle że dopiero w 2050 roku. Prezydent Duda, który w październiku nie ratyfikował poprawki do protokołu z Kioto o redukcji emisji CO2, niedawno mówił o "dekarbonizacji jako "herezji”. Mimo że sam papież Franciszek namawia świat do odejścia od gospodarki opartej na węglu. Duda ma jednak powody do zadowolenia - z paryskiego porozumienia zniknęło to okropne słowo "dekarbonizacja". Za to znalazły się w nim zapisy o roli lasów w walce z wychwytywaniem CO2. Minister środowiska prof. Jan Szyszko uważa to za polską metodę redukcji emisji tego gazu cieplarnianego i propaguje ją już od co najmniej 2012 roku.
Jednak pomysł ma wielu sceptyków, np. portal Ziemia na rozdrożu wyliczył, że aby uporać się z emisją generowaną przez pojedynczą osobę, potrzeba aż 1000 drzew.
Co jest w umowie?
Umowa składa się z dwóch części: wiążącej prawnie, która m.in. zobowiązuje kraje do rewidowania co pięć lat własnych krajowych celów walki z ociepleniem klimatu i drugiej niewiążącej, która zbiera ok. 190 krajowych planów redukcji emisji cieplarnianych, jakie kraje same złożyły w ONZ. Dzięki temu Paryżowi udało się ustrzec przed pamiętną porażką negocjatorów w Kopenhadze, ale jednocześnie ten wybieg sprawił, że umowa jest mało konkretna i w zasadzie każde państwo może dobrowolnie deklarować wielkość redukcji emisji gazów cieplarnianych.
Sukces polega więc na tym, że „195 państw, które nigdy wspólnie na nic się nie zgadzają, a w niektórych przypadkach gotowe są toczyć między sobą wojny, znalazły wspólny grunt w kwestii zmian klimatycznych” – zwraca uwagę „Corriere della Sera”. To w rzeczywistości pierwsza umowa, która zakłada walkę ze zmianami klimatu poprzez redukcję emisji gazów cieplarnianych na całym świecie. Ma obowiązywać od 2020 r.
Kluczowe punkty zawarte w umowie: • Celem jest jak najszybsze osiągniecie szczytu emisji gazów cieplarnianych oraz osiągnięcie równowagi pomiędzy źródłami i pochłaniaczami gazów cieplarnianych w drugiej połowie tego wieku. Czyli od 2050 r. światowa gospodarka powinna być zeroemisyjna. • Celej jest utrzymanie wzrostu temperatury na świecie „znacznie poniżej” 2 st. C (3.6F) oraz podjęcie wysiłków w celu ograniczenia go do 1,5 st. C. • Ocena postępów w zakresie realizacji tego celu będzie odbywała się co pięć lat. • Kraje rozwinięte mają przekazać 100 mld dol. na rzecz finansowania transformacji energetycznej krajów rozwijających się do 2020 r. , z zobowiązaniem do dalszego finansowania w przyszłości.
Czego zabrakło?
Nie ma mapy drogowej wyznaczającej konkretną ścieżkę realizacji celu ograniczenia wzrostu globalnej temperatury. W pierwotnym projekcie znalazło się 60-80 proc. redukcji emisji do 2050r. Pod koniec negocjacji wszelkie tego typu zobowiązania zostały wkreślone.
Jeszcze przed COP21 Unia Europejska zobowiązał się do redukcji emisji CO2 o 40 proc. do 2030 r., z kolei przyjęty przez administrację Obamy plan (Climate Action Plan) zakłada zredukowanie gazów cieplarnianych o 26-28 proc. do 2025 roku w porównaniu z poziomem emisji z 2005 roku. Chiny w swojej strategii założyły, że do 2030 r. zredukują emisje o 30 proc. Jednak brak kar i duża swoboda w kształtowaniu i realizacji celów zakładanych przez poszczególne kraje nie napawają optymizmem. Tym bardziej, że w samym dokumencie porozumienia klimatycznego znajduje się zapis, że deklarowane przez państwa cele redukcyjne emisji nie zapewniają osiągnięcie nawet 2 st. C. A to nie uchroni świata przed niszczącymi skutkami globalnego ocieplenia.
Również kwestia funduszu, który miałyby wesprzeć biedniejsze kraje w działaniach na rzecz adaptacji do zmian klimatu i redukcji emisji gazów cieplarnianych jest dość wątpliwa - nie wiadomo według jakich proporcji najbogatsze kraje świata miałyby go zasilać. Tym bardziej, że pomysł nie jest nowy, bo już pięć lat temu w meksykańskim Cancun państwa członkowskie ONZ ustaliły, że do 2020 roku powstanie Zielony Fundusz Klimatyczny. Polska zapowiedziała w Paryżu, że jest gotowa do 2020 r. wyasygnować 8 mln dolarów, aby wesprzeć fundusz. Ta kwota wystarczyłaby zaledwie do sfinansowania jednego projektu. Korea Południowa włożyła do tego koszyka 100 mln dolarów, a Meksyk dołożył 10 mln dolarów. W listopadzie tego roku fundusz zebrał 10,2 mld dol., jednak głównie w formie obietnic. Czy po COP21 państwa rozwinięte będą chętniej sięgać do kieszeni?
Aby ratować szanse na porozumienie wykreślono z dokumentu odniesienia do sektora transportu., nie znalazły się też zapisy dotyczące rolnictwa. Mimo że wg KE ten pierwszy odpowiada za 24,3 proc. Emisji CO2 w samej UE a rolnictwo - za 11,3 proc.. I prawdopodobnie udział rolnictwa będzie rósł ze względu na zwiększające się ilości pochłanianego przez Europejczyków mięsa (jego produkcja wymaga ogromnych nakładów energii).
A według analiz IPCC (Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klima) rolnictwo ma większe możliwości ograniczenia emisji dwutlenku węgla do atmosfery niż cała energetyka i przemysł. Rolnicy mogą w znaczący sposób przyczynić się do ochrony klimatu i zmniejszyć efekt cieplarniany poprzez zmianę kierunków i technologii prowadzonej działalności. Oprócz dwutlenku węgla ten sektor jest wielkim producentem innego gazu cieplarnianego – metanu, który m.in. jest wydalany przez stada bydła i powstaje podczas niektórych procesów rolniczych, takich jak np. uprawa ryżu.
Wszyscy weszli do gry
Po raz pierwszy do porozumienia włączył się niemal cały świat, w tym najwięksi emitenci: USA, Chiny, Indie, Brazylia. I tym samym został wytrącony z rąk m.in. polskich hamulcowych zmian, jeden z najważniejszych argumentów. Czyli taki, że nie powinniśmy walczyć z ociepleniem klimatu, dopóki nie zrobi tego reszta świata, w tym właśnie najwięksi emitenci gazów cieplarnianych.
A ci, deklarują, że zmiany klimatu leżą im na sercu a w ślad za tym idą też działania. I Indie i Chiny, mimo że tam produkcja energii z węgla to nadal istotny element miksu energetycznego ( w Indiach to aż 70 proc., ale dla porównania – w Polsce to od lat – 90 proc.), równocześnie rozwijają odnawialne źródła energii.
Indyjski premier Narendra Modi stwierdził, że "nie ma wygranych ani przegranych” nowego porozumienia. „Wygrała sprawiedliwości klimatyczna i wszyscy pracujemy w kierunku zielonej przyszłości” – napisał na Twitterze.
Outcome of #ParisAgreement has no winners or losers. Climate justice has won & we are all working towards a greener future. @COP21 @COP21en
— Narendra Modi (@narendramodi) grudzień 13, 2015
W podobnym duchu COP21 podsumował chiński szef negocjatorów Xie Zhenhua zgadzając się, że paryska umowa nie jest idealna, ale może być historycznym krokiem naprzód. Chiny emitujące najwięcej na świecie CO2 podkreślały wcześniej, że niezbędne do realizacji umowy będzie zaoferowanie większego wsparcia finansowego dla krajów rozwijających się – przypomina BBC.
Te dwie ogromne i szybko rozwijające się gospodarki dostrzegły, że redukcja gazów cieplarnianych to nie tylko walka o spowolnienie globalnego ocieplenia, ale także – o lepszą jakość powietrza i zdrowie obywateli. Spowite smogiem niebo to dzisiejsza smutna rzeczywistość tamtejszych miast zamieszkiwanych przez miliony ludzi.
Barack Obama stojący na czele drugiej na świecie gospodarki emitującej najwięcej CO2 nie ma oporów przed przestawieniem gospodarki na bardziej zieloną. Problemem jest Kongres zdominowany przez Republikanów. Obama nie chciał powtórzyć błędów popełnionych przy poprzednim porozumieniu, czyli Kioto wynegocjowanego w 1997 r. Tego dokumentu Stany Zjednoczone nigdy nie podpisały, dlatego tym razem Kongres nie będzie miał wiele do powiedzenia. Jednak to wcale nie daje pewności, że po zmianie władzy USA będą kontynuowały tą zieloną politykę.
Autor: Katarzyna Hejna-Modi / Źródło: tvn24bis.pl