- Inflacja zżera nam dochody. To znaczy, że za te same produkty płacimy więcej - mówił w "Faktach po Faktach" w TVN24 Wiesław Rozłucki, ekonomista i były prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Profesor Witold Orłowski zwracał uwagę, że wzrost cen mógłby być jeszcze wyższy, gdyby nie zamrożone ceny prądu. - Ceny energii powinny już w tym roku wzrosnąć o mniej więcej 30 procent, to oznaczałoby, że inflacja byłaby dzisiaj wyższa o ponad 4 procent, a nie 2,9 procent - podkreślił.
W środę Główny Urząd Statystyczny opublikował dane dotyczące inflacji w lipcu. Ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły rok do roku o ponad 2,9 procent. W porównaniu z poprzednim miesiącem ceny nie zmieniły się.
Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę samą żywność, to wskaźnik wzrostu cen jest wyższy i wynosi 7,3 procent rok do roku. Dużo więcej niż rok temu, bo aż o 32,4 procent trzeba zapłacić za warzywa.
Profesor Witold Orłowski, ekonomista, wyjaśniał, że "żywność drożeje przede wszystkim dlatego, że w Polsce, w całej Europie i na świecie jest dość ograniczona podaż przez na przykład serię susz, a jednocześnie popyt na żywność rośnie". - Chińczycy coraz więcej chcą jeść mięsa, dawniej wywindowali ceny wołowiny, teraz windują ceny wieprzowiny i my za to trochę płacimy - powiedział.
Wiesław Rozłucki, ekonomista i były prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, zwracał uwagę, że jeżeli popyt rośnie, bo dochody rosną, to nie da się szybko zwiększyć produkcji żywności, bo cykl produkcyjny w rolnictwie ma określony czas i nie da się go przyspieszyć, jak w innych dziedzinach. - Jeżeli jest większe zapotrzebowanie, a nie można zwiększyć produkcji, to wszystko przechodzi w ceny - podkreślił. - Teraz tylko czekam aż będzie program pietruszka plus - dodał gość "Faktów po Faktach" w TVN24.
Ceny prądu
Orłowski podkreślił, że trzeba się przygotować na wzrost wskaźnika inflacji w przyszłym roku. Wszystko przez zamrożenie cen rachunków za prąd. - W tym roku w ogóle nie wzrosły ceny energii. Powinny już w tym roku wzrosnąć o mniej więcej 30 procent, to oznaczałoby, że inflacja byłaby dzisiaj wyższa o ponad 4 procent, a nie 2,9 procent. Rząd odłożył to o rok - zaznaczył.
Pod koniec grudnia ubiegłego roku uchwalono ustawę, która gwarantuje ceny energii z czerwca 2018 roku. - Rząd zdecydował się o rok - kosztem budżetu, płacenia producentom - nie wprowadzać podwyżki cen energii, żeby ludzie przed wyborami nie byli smutni, bo rząd dba o humory ludzi - stwierdził Witold Orłowski.
Jak dodał, "rząd sam nie chce nawet przyznać, że są jakiekolwiek plany przedłużenia tego bardziej niż o rok, czyli zaraz po wyborach". Zdaniem ekonomisty, będzie to oznaczało wzrost cen energii "o co najmniej 30-40 procent". - To będzie dodatkowy ponad 1 punkt procentowy inflacji - podkreślił Orłowski.
"Inflacja zżera nam dochody"
Były prezes GPW zwracał uwagę, że "inflacja zżera nam dochody. To znaczy, że za te same produkty płacimy więcej". Jak tłumaczył, "jeżeli nasze wynagrodzenie rośnie o 5 procent, a inflacja jest 4 procent, to właściwie sytuacja polepsza się nam o 1 punkt procentowy".
- Jeżeli patrzy się na lokaty bankowe, to praktycznie nie występują lokaty powyżej 2-3 procent, więc jeżeli ta inflacja byłaby 4 procent, a stopy procentowe by się nadal utrzymywały na obecnym poziomie, to w zasadzie oszczędzający realnie tracą pieniądze - tłumaczył.
Orłowski podkreślił, że "inflacja jest dobra dla kredytobiorców, a bardzo zła dla tych, co mają oszczędności". Jak wskazał, "jedyną instytucją, która ma narzędzia do walki z inflacją (...) jest Narodowy Bank Polski, sterując ilością pieniądza, przez podwyższanie stóp procentowych". Ekonomista zaznaczył jednak, prezes NBP i członkowie Rady Polityki Pieniężnej deklarują, że nie będą podwyższać stóp procentowych.
Autor: mb / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock