Ministerstwo Energii nie przewiduje w polityce energetycznej likwidacji farm wiatrowych na lądzie. O ich udziale w miksie decydować ma rynek, czyli cena energii – wynika z wypowiedzi wiceministra energii Grzegorza Tobiszowskiego.
- Pojawiły się komentarze, że administracyjnie w polityce energetycznej, kosztem budowania nowej nogi, czyli offshore, planujemy wyhamowanie wiatraków na lądzie. To są nieprawidłowe sformułowania. Budujemy drugą nogę nie po to, by amputować pierwszą. (…) Byłoby nieracjonalnością amputowanie tego, co nam się dobrze rozwija - powiedział Tobiszowski podczas środowej konferencji.
- Budujemy system, synergię powiązań wytwórczych w polskiej energetyce. Po 2030 roku zacznie działać rynek. Wprowadzanie energii po właściwiej cenie będzie tym, co zapewni udział w tym rynku. Taki system funkcjonuje w innych krajach - dodał.
Powtórzył, że na przyszły rok planowane są aukcje dla lądowych farm wiatrowych.
Projekt Polityki Energetycznej
Z projektu wynika, że w 2030 roku "zielona energetyka" ma odpowiadać za 21 proc. zużycia energii. Ma to przełożyć się na 27-procentowy udział OZE w konsumpcji energii.
Jak rząd chce osiągnąć ten cel? "Będzie to wymagało znacznego wysiłku ekonomicznego oraz organizacyjnego" - napisano w projekcie PEP.
Kluczową rolę odgrywać ma rozwój fotowoltaiki (kolektory słoneczne) oraz morskich farm wiatrowych. Pierwsza taka farma ma ruszyć jednak dopiero po 2025 roku.
Ministerstwo odniosło się też do tradycyjnych, lądowych farm wiatrowych. Z rządowego dokumentu wynika, że ilość mocy przez nie wytwarzanej będzie jeszcze przez kilka lat rosła, ale potem zacznie spadać.
Jak resort tłumaczy tę decyzję? Minister Krzysztof Tchórzewski w piątek wskazał na argumenty natury politycznej - sprzeciw społeczny i realizację wyborczych obietnic Prawa i Sprawiedliwości. Politycy obiecywali bowiem zablokowanie rozwoju farm wiatrowych.
Autor: mp / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Tauron