Szwajcarski bank centralny lubi szokować. W 2011 roku zaszokował wprowadzając zasadę, że euro nie może kosztować mniej niż 1,20 franka, co znacząco osłabiło helwecką walutę. Dziś w równie nagły i szokujący sposób Szwajcarzy z tej reguły zrezygnowali, co natychmiast wywołało skok kursu franka z 3,55 PLN do 4,20 PLN. A przez chwilkę frank był nawet po 5 PLN. Dlaczego to zrobili i co dalej z kursem franka?
Dlaczego to zrobili?
W oficjalnym komunikacie, a także słowami swojego prezesa wypowiedzianymi na konferencji prasowej Szwajcarski Bank Centralny tłumaczy, że:
- frank nie jest już taki bardzo mocny jak w 2011 r., bo na przykład dość wyraźnie osłabł w stosunku do dolara – faktycznie w 2011 r. dolara można było kupić za 0,8 franka, a ostatnio już za 1,02 franka,
- gospodarka szwajcarska dostosowała się już i przekształciła na tyle, że nie trzeba jej chronić przed mocniejszym frankiem,
- dzięki odstąpieniu od reguły 1,20 CHF za euro bank centralny zyskuje pole manewru w swoich działaniach, przez co będzie mógł działać bardziej skutecznie.
Istnieje jednak teza, że Szwajcarzy po prostu skapitulowali w obliczu tego, co zamierza zrobić Europejski Bank Centralny. Szwajcaria do tej pory osłabiała franka drukując go i natychmiast sprzedając w zamian za euro, a dokładniej za obligacje ze strefy euro. W 2011 było to dość bezbolesne, natomiast ostatnio coraz więcej obligacji w strefie euro ma rentowność ujemną, więc Szwajcarzy na tym tracą. Co gorsze, wszystko wskazuje na to, że ECB za chwilę rozpocznie swój własny skup tych samych obligacji. Co gorsze, Niemcy upierają się, żeby nie mieć deficytu w budżecie, więc nie będą musieli emitować tak dużo swoich obligacji jak do tej pory. To wszystko mogłoby doprowadzić do sytuacji, że Szwajcaria i ECB konkurowałyby między sobą wyrywając sobie z rąk to, co jest na rynku, sprowadzając jednocześnie rentowności kupowanych obligacji do poziomów coraz bardziej ujemnych, a więc robiąc sobie samym coraz większą finansową krzywdę. Wiele wskazuje na to, że w takiej sytuacji szwajcarski bank centralny po prostu odpuścił albo - jak twierdzą niektórzy – skapitulował.
Co dalej?
Szwajcarzy dziś wielokrotnie podkreślali, że woleliby, żeby frank był słabszy. Bank centralny wyraźnie też ostrzega, że może teraz interweniować, kiedy chce i na różnych poziomach (a nie tylko przy 1,20 jak poprzednio). Dano też do zrozumienia, że rynek celowo został zaszokowany w sposób nagły, bo chodzi też o to, aby rynek przestał postrzegać franka jako stabilną i bezpieczną przystań. Nie – frank jest niestabilny, a bank centralny Szwajcarii zaskakuje jak oszalały – inwestowanie w CHF to więc spore ryzyko, a więc nie inwestujcie w CHF – taki przekaz płynął dziś z Zurichu. Nie inwestujcie w CHF, bo przez to CHF drożeje, co nie jest nam, Szwajcarom na rękę.
Wydawać by się mogło, że to faktycznie może pomóc, ale dokładnie taki sam manewr wykonali w listopadzie Rosjanie – też wycofali się z łatwych do przewidzenia interwencji na rzecz spontaniczności i zwiększania ryzyka dla inwestorów. Ale szybko okazało się, że to nic nie daje i rubel dalej tracił. Tak samo tutaj – frank może dalej zyskiwać, bo sytuacja w strefie euro nadal jest zła, a pieniądz nadal szuka bezpiecznych przystani bojąc się ryzyka do tego stopnia, że akceptuje nawet ujemne stopy procentowe. Nie wiadomo więc, czy obniżka głównej stopy w Szwajcarii aż do -0,75 procent kogokolwiek zniechęci.
Pierwsze opinie światowych banków inwestycyjnych są takie, że teraz za euro będzie się płacić 1,02 – 1,05 CHF, co daje nam w kraju franka w okolicach 4,10-4,20 PLN. Bank HSBC prognozuje, że do końca roku za euro będzie się płacić 0,95 CHF. Przy 4,30 PLN za euro daje to 4,53 PLN za franka.
Ale oczywiście rynki walutowe to system naczyń połączonych. To, ile kosztuje u nas frank zależy głównie od tego, jaki jest kurs euro do franka z jednej strony i euro do złotego, z drugiej strony. Z kolei zarówno EUR/CHF, jak i EUR/PLN często zależą od tego co dzieje się na najważniejszej parze walutowej świata – EUR/USD.
Ostatnio euro traci do dolara, przez co traci też do franka, a złoty postrzegany jako waluta powiązana z euro traci i do euro i do dolara i do franka. Euro traci względem dolara, bo powszechne oczekiwania na rynku są takie, że w tym roku stopy procentowe w USA pójdą w górę, a w strefie euro zostanie odpalony skup obligacji, a więc dodatkowe łagodzenie warunków monetarnych. To w naturalny sposób umacnia dolara wobec euro. Ale wystarczy, że zmienią się oczekiwania i sytuacja realna też może się zmienić.
ECB ma odpalić skup obligacji już 22 stycznia, czyli za tydzień. Zdaniem wielu analityków potem już nie będzie na co czekać i ten czynnik osłabiania euro po prostu zniknie. Z kolei ostatnie dane z USA pokazują, że podwyżka stóp w tym roku wcale nie musi być taka przesądzona, jak to się jeszcze parę tygodni temu wydawało. Układ czynników osłabiających euro od kilku miesięcy może się więc niedługo zmienić, a wtedy kolejno: euro może umocnić się do dolara, przez to umocni się do franka, a do tego siły odzyska złoty. W efekcie w takiej sytuacji frank może u nas potanieć.
Najlepiej by było, gdyby po prostu strefa euro wyszła z kryzysu i zaczęła szybciej rosnąć. Wtedy zmalałby strumień pieniędzy płynący do Zurichu i umacniający franka, bo nie byłoby przed czym uciekać. Na to niestety się jednak nie zanosi, więc lepiej zakładać, że teraz frank będzie po 4,20 – 4,30, kto wie, może po 4,50 PLN, a o franku poniżej 4 PLN na jakiś czas można zapomnieć.
Autor: Rafał Hirsch / Źródło: tvn24bis.pl