Polska chce w tym półroczu wyemitować obligacje denominowane we franku szwajcarskim. Będzie to bardzo ciekawe wydarzenie, bo z pewnością będzie to dług publiczny zaciągnięty przez Polskę przy najmniejszych w historii odsetkach, a kto wie, może nawet przy odsetkach ujemnych.
Szansa na ujemne oprocentowanie
W tej chwili ujemnie oprocentowane są wszystkie szwajcarskie obligacje od tych rocznych, aż do dziesięcioletnich. Rentowność rocznych to -0,9 procent, dwuletnich -0,877 procent, pięcioletnich -0,456 procent, a dziesięcioletnich -0,11 procent. Dla nas te poziomy będą z pewnością wyższe, bo Polska nie jest Szwajcarią – jesteśmy biedniejsi i mamy niższe ratingi, nasza wiarygodność finansowa jest niższa. Dlatego inwestorzy na rynku kupując polskie obligacje w CHF doliczą sobie do rentowności szwajcarskich dodatkową marżę albo też premię za ryzyko. Jak wysoka będzie ta premia nie wiemy.
Ostatnia emisja polskich obligacji w CHF z września ubiegłego roku sprzedała się z rentownością 1,035 procent. Były to obligacje siedmioletnie. Szwajcarskie papiery siedmioletnie miały wtedy rentowność w okolicy 0,23 procent. Różnica więc wynosiła jakieś 0,8 punktu procentowego.
Gdyby założyć, że dziś ta różnica będzie podobna, to Polska mogłaby wyemitować obligacje dziesięcioletnie z rentownością w okolicach 0,69 procent, a pięcioletnie w okolicach 0,34 procent. Natomiast przy emisji obligacji dwuletnich w CHF można by pokusić się o rentowność ujemną, w okolicach -0,08 procent.
Ryzyko walutowe
Niezależnie od tego jaką zapadalność wybierze Ministerstwo Finansów, będzie to emisja najniżej oprocentowanego długu w historii Polski. A jeśli będą to obligacje roczne, dwuletnie albo trzyletnie, będą realne szanse na oprocentowanie ujemne, a więc sytuację, w której inwestorzy na rynku zapłacą ministrowi Mateuszowi Szczurkowi więcej franków kupując obligacje, niż on potem będzie musiał im oddać. Wtedy będzie to ciekawostka dość sensacyjna.
Oczywiście, podobnie jak w przypadku osób zaciągających kredyty w CHF na zakup mieszkania istnieje ryzyko walutowe. Ale po pierwsze rząd pożyczy franki po kursie znacznie lepszym niż zdecydowana większość frankowiczów, a po drugie emisja za 250 mln, czy nawet 0,5 mld CHF, to w skali całego polskiego długu publicznego wielkość na tyle nieznaczna, że nawet przy załamaniu notowań złotego wobec franka, naszych finansów publicznych to nie spustoszy.
Po co nam to?
A jeśli to tylko ciekawostka, to po co w ogóle ministerstwo zawraca sobie tym głowę? Oczywiście, przy takiej emisji będzie można też liczyć na pozytywne efekty PR-owskie. Jeśli pożyczymy jako kraj franki z rentownością ujemną, to będziemy w światowej czołówce rządów, którym to inwestorzy dopłacają za to, że mogą im zaoferować swój kapitał, a jeśli pożyczymy z rentownością dodatnią, to będą to jedne z nielicznych na świecie aktywów denominowanych w CHF, na których nominalnie będzie można cokolwiek zarobić. Tak czy inaczej, w światowej prasie finansowej napiszą o nas. Może jacyś nowi inwestorzy zainteresują się bliżej, może potem będzie można drożej sprzedać zwykłe obligacje w PLN.
A w tle jest zupełnie makroekonomiczna kwestia tego jak powinien zachowywać się rząd w sytuacji, w której rządowy dług jest na całym świecie coraz droższy, coraz bardziej pożądany i w związku z tym można go emitować przy coraz niższych kosztach. Być może niepowtarzalnie niskich.
Niektórzy pomimo takiej sytuacji wolą zachowywać się konserwatywnie i akurat teraz redukują deficyt budżetowy do zera. Tak robią najbardziej dogmatyczni ze wszystkich Niemcy, którzy gdyby tylko chcieli mogliby sobie teraz zafundować chociażby gruntowny remont wszystkich autostrad po rekordowo niskich kosztach. Inwestorzy chętnie dopłaciliby Niemcom za przywilej ulokowania swoich pieniędzy w miejscu tak bezpiecznym, jak niemieckie obligacje. Ale Niemcy zamierzają mieć teraz tylko nadwyżki budżetowe. Podobny zamiar deklarują też brytyjscy konserwatyści (jeśli tylko wygrają wybory w maju), a także rząd Kanady.
Są też tacy, którzy widzą, że sytuacja jest wyjątkowa i próbują to wykorzystać. Meksyk właśnie wyemitował stuletnie obligacje w euro z rentownością 4,2 procent. To zapewne najtańszy dług w historii tego kraju (a niektórzy złośliwie twierdzą, że to dowód na to, iż strefa euro przetrwa co najmniej 100 lat). Polska chce robić jedno i drugie jednocześnie – deficytu nie zlikwiduje natychmiast, ale zamierza go istotnie ograniczać (pierwszy raz od wielu lat w tym roku ma on spaść poniżej 3 proc. PKB), ale jednocześnie próbuje wykorzystać okazję i załapać się na rekordowo niskie stopy procentowe na rynku. I bardzo dobrze. Skoro kapitał prywatny na świecie tak bardzo boi się inwestować w rozwój, że woli lokować pieniądze w obligacje rządowe z ujemną stopą procentową, to nie należy go odtrącać i trzymać kciuki, żeby rząd potem te pieniądze wydał mądrzej niż kapitał prywatny.
Autor: Rafał Hirsch / Źródło: tvn24bis.pl