Grecja po zaakceptowaniu narzuconego jej przez wierzycieli porozumienia jest zgubiona na lata i skazana na recesję. Trwa tam największa od lat trzydziestych XX wieku katastrofa niezwiązana z konfliktem zbrojnym. Sytuacja jest tak wyjątkowa i ciekawa, że aż się prosi, żeby poszukać odpowiedzi na pytanie: jak oni to zrobili? Jakim cudem Grecy doprowadzili się do miejsca, w którym znajdują się teraz?
W 1974 roku w Grecji upadła junta wojskowa, która rządziła krajem przez siedem lat. Nastała demokracja, w której przez pierwsze lata rządziła centroprawica. W kolejnych wyborach w 1981 roku zwyciężył Andreas Papandreou i jego socjalistyczny PASOK. Dług Grecji wynosił wtedy 25 proc. PKB (dziś 180 proc. PKB).
Koniec fiskalnej poduszki bezpieczeństwa
Papandreou był premierem do 1989 roku, w którym to grecki dług publiczny sięgnął już 80 proc. PKB. Przez osiem lat socjaliści systematycznie promowali wzrost konsumpcji na kredyt. Można sobie wyobrazić, jak to uzasadniali – ledwie siedem lat wcześniej pozbyto się rządów armii, w 1981 weszli do UE, czyli "wrócili do Europy". Mogę się założyć, że hasła typu "możemy żyć jak normalni Europejczycy, mieszkać tak jak oni, mieć takie same samochody" itp. nie były rzadkością. To dość klasyczne aspiracje społeczeństw, które właśnie poczuły, że teraz będzie lepiej. Kwestia oczekiwań. No a do tego faktycznie na początku rządów Papandreou ich dług był jeszcze mały. Może gdyby po trzech-czterech latach nieco przyhamowali, może gdyby chociaż część tego długu przeznaczyli na finansowanie inwestycji i budowanie potencjału gospodarki, to w kłopoty by nie wpadli. Wtedy Grecja popełniła pierwszy błąd – pozbawiła się fiskalnej poduszki bezpieczeństwa. Jeśli w przyszłości wydarzy się jakaś globalna katastrofa finansowa i wywoła recesję, będą z niej mogli wyjść tylko poprzez politykę monetarną i manipulację kursem walutowym.
Koniec drachmy i własnej polityki monetarnej
Socjaliści stracili władzę w 1989 na cztery lata, ale dług rósł dalej. W 1994 sięgał już 110 proc. PKB. Ich centroprawicowi następcy nie zmienili w tej sprawie niczego. Wtedy też Grecja oficjalnie zapowiedziała, że zamierza wejść do strefy euro. To rozpoczęło kilkuletni trend spadku stóp procentowych w Grecji – na rynku finansowym zaczęła się konwergencja. Rząd państwa, które 10 lat wcześniej musiało płacić 20 proc. rocznie za pieniądze pożyczone na rynku, teraz za takie pożyczki mógł płacić 7 proc., potem 5 proc., a w okolicach 2005 mniej niż 4 proc.
Kwestia konwergencji jest moim zdaniem kluczowa. Wszyscy dookoła mówią, że za chwilę wszędzie w Unii Europejskiej będzie tak samo, bo będzie konwergencja wszystkiego (też to słyszeliśmy w okolicach 2004, prawda?), inwestorzy finansowi kupują twój dług po cenach, które nawet ci się nie śniły 10 lat wcześniej, i nie pytają o nic. Ważni ekonomiści i europejscy liderzy mówią o dalszej integracji i o tym, że kiedyś w przyszłości UE będzie mieć nie tylko jedną walutę, ale też jedno ministerstwo finansów i jeden, uwspólnotowiony dług. Ci, którzy mówią, że strefa euro to tykająca bomba, są publicznie traktowani jak szaleńcy. Świat się rozwija i globalizuje, Chiny rosną o ponad 10 proc. Wszędzie jest hossa, a w latach 2005–2007 zadłużają się praktycznie wszyscy na świecie.
Skoro trwa bal, to Grecja też tańczy. Dzięki inwestycjom związanym z igrzyskami w 2004 roku jej gospodarka rośnie tak szybko, że relacja długu do PKB w latach 2001–2004 nawet nieco spada! Nikt nie zauważa, że Grecja, wchodząc do strefy euro, pozbawia się możliwości prowadzenia swojej własnej polityki monetarnej i traci możliwość stymulacji gospodarki poprzez kurs walutowy. Wtedy niczego nie trzeba stymulować, bo wszystko rośnie. Ale Grecja robi drugi błąd. Jeśli w przyszłości wydarzy się globalna katastrofa i globalna recesja, Grecja nie będzie mieć możliwości reakcji ani przez kurs walutowy, bo nie ma waluty, ani przez ruch stopami procentowymi, bo decyzje o stopach oddała do Frankfurtu, ani przez luźniejszą politykę fiskalną, bo nie da się mieć jeszcze luźniejszej, a dług przekracza 100 proc. PKB. Bal trwa, nikt tego nie widzi, ale już wtedy Grecja jest bezbronna, choć oczywiście nadal bogato wyposażona w euroentuzjazm.
Koniec suwerenności
15 września 2008 roku bankrutuje Lehman Brothers, w październiku tego roku zaczyna się ogólnoświatowa panika finansowa, a za nią przychodzi najgłębsza od 80 lat recesja. Niektórzy, tak jak USA, reagują, obniżając stopy do zera i mocno zwiększając deficyt budżetowy. Niektórzy, tak jak Polska, zwiększają deficyt nawet bardziej, a do tego trzymają kciuki, kiedy znacząco słabnie ich waluta, bo to pomaga wyjść z kryzysu poprzez eksport. Grecja, która w latach 2001–2008 miała średnio co roku deficyt rzędu 6 proc. PKB teraz zwiększa ten deficyt do kilkunastu procent, co w sytuacji i tak wysokiego już zadłużenia jest stąpaniem po bardzo cienkim lodzie. Tak właściwie deficyt budżetowy sam się zwiększa, bo w efekcie recesji siadają dochody podatkowe. Odbicia nie widać. Euro jest mocne. Zbyt mocne, żeby uczynić grecki eksport konkurencyjnym.
Zresztą Grecja od lat ma potężny deficyt handlowy i mało co eksportuje. Stopy procentowe w strefie euro są zbyt wysokie, żeby ponownie pobudzić inwestycje, czy chociaż konsumpcję na kredyt. Po roku widać już wyraźnie, że Grecja odstaje od reszty strefy euro. Ma najmniejsze możliwości ruchu, a po 20 latach życia oczekiwaniem na wspaniałą konwergencję ma też najmniej konkurencyjną gospodarkę z przerośniętym sektorem publicznym i sektorem prywatnym całkowicie uzależnionym od popytu z sektora publicznego.
W 2009 roku rynek finansowy podnosi się po Lehmanie, ale Grecji nadal się boi. W kolejnym roku jest jasne, że Grecja nie ma jak rolować istniejącego zadłużenia, bo nikt jej nie chce pożyczyć nowych pieniędzy, a sama też nie ma środków na spłatę. W 2010 roku Grecja jest więc faktycznym bankrutem, ale zamiast ogłosić niewypłacalność, postanawia ratować się programem pomocowym przygotowanym przez MFW, ECB i Komisję Europejską, czyli tak zwaną Trojkę.
Tu Grecja popełnia kolejny duży błąd: traci suwerenność. Trojka bowiem pomaga obsłużyć zadłużenie i daje sporo pieniędzy, ale stawia warunki – Grecja ma zmniejszyć deficyt, aby zahamować narastanie długu. Niestety, w warunkach recesji w gospodarce całkowicie uzależnionej od sektora publicznego ograniczenie wydatków tego sektora tylko pogłębia recesję. Przez to wpływy podatkowe dalej spadają, więc deficyt nie znika. Czyli dług nie maleje. A w sytuacji spadku PKB relacja długu do niego wręcz nadal rośnie.
W 2012 roku część długu udaje się umorzyć, ale nakazane z zewnątrz zaciskanie pasa niweluje jakiekolwiek pozytywne efekty tego posunięcia. Grecja, naiwnie wierząc w fatalnie błędne prognozy Trojki, wpędza się w spiralę recesyjną, a dług do PKB zamiast spadać, rośnie szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, dochodząc w 2015 do blisko 180 proc.
Koniec złudzeń
Po blisko pięciu latach takiej spirali łączny spadek greckiego PKB przekracza 25 proc. i jest głębszy niż niemiecka recesja lat 30., która wyniosła do władzy Hitlera. W Grecji neofaszyści wprawdzie zyskują umiarkowaną popularność, ale Grecy wolą wynieść do władzy Syrizę, czyli byłych komunistów przemalowanych na trochę nowoczesną, a trochę radykalną lewicę. Grecy mają okazję to zrobić, bo poprzedni centroprawicowy rząd boi się wprowadzać w życie kolejne żądania Trojki i samodzielnie oddaje władzę, celowo doprowadzając do przedterminowych wyborów w momencie, w którym przewaga Syrizy w sondażach jest wyraźna. Władzę w Grecji przejmuje Aleksis Cipras, a Grecja z nowym rządem robi kolejny spory błąd – myśli, że uda jej się przekonać wierzycieli, że ich plan jest bez sensu. Prowadzone przez pięć miesięcy w sposób amatorski negocjacje kończą się kolejną grecką katastrofą, bo wierzyciele nie ustępują. W efekcie, aby uchronić system bankowy przed upadkiem, banki trzeba zamknąć, a Niemcy otwarcie mówią o potrzebie usunięcia Grecji ze strefy euro. Przyciśnięta do muru Grecja, od 25 lat zadłużona ponad miarę, od 15 lat pozbawiona kursu walutowego i polityki monetarnej i od 5 lat pozbawiona suwerenności, wykonuje kilka rozpaczliwie chaotycznych ruchów typu referendum, po czym w smutnym brukselskim budynku cicho kapituluje, zgadzając się na kolejne pomysły Trojki, które podobnie jak te z 2010 zapewnią jej kolejne parę lat recesji i wzrost, a nie spadek długu. Większość ekonomistów komentujących sprawę Grecji dziś już wie, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest redukcja większości greckiego zadłużenia. Mówią to nawet MFW, Komisja Europejska i szef ECB, Mario Draghi, czyli najwięksi wierzyciele Grecji. Prognozy MFW zakładają, że dług publiczny Grecji w 2017 sięgnie 200 proc. PKB.
Andreas Papandreou, premier Grecji w latach 1981–1989 i potem 1993–1996 od 19 lat nie żyje. Umarł w czasie, kiedy grecka gospodarka szybko rosła, a Grecja kwitła na kredyt. Nie dowiemy się więc, dlaczego w latach 80. pozbawił Grecję poduszki fiskalnej, rozkręcając politykę życia na kredyt, a w połowie lat 90. postanowił pozbawić Grecję polityki monetarnej i walutowej, ogłaszając zamiar wejścia do strefy euro. W 2012 roku, rok po tym jak premierem Grecji przestał być syn Andreasa, George Papandreou, w prasie pojawiły się informacje, że żona Andreasa, Margaret ma na koncie w Szwajcarii 550 mln USD i jest na czele stworzonej przez MFW listy największych greckich oszustów podatkowych. Założona przez Papandreu socjalistyczna partia PASOK rządząca Grecją w latach 1981–1989, 1993–2004, 2009–2011 ma dziś w greckich sondażach od 3 do 5 proc. poparcia.
Autor: Rafał Hirsch / Źródło: tvn24bis.pl