Zachodnia Europa zwiera szyki, by walczyć z delegowaniem pracowników. Coraz częściej podnosi się argument, że obecne przepisy - obowiązujące od ponad 20 lat - mają negatywny wpływ na lokalne rynki pracy. Do zmian innych członków Wspólnoty chce nakłonić prezydent Francji Emmanuel Macron, który w sierpniu odwiedzi kilka krajów naszego regionu. Problem, że w gronie tym zabraknie Polski, a nasze firmy są największymi beneficjentami obecnych przepisów.
Dziś nasze firmy, wysyłające pracowników do pracy do innych państw Unii Europejskiej, muszą płacić im według lokalnych stawek, ale składki np. emerytalne odprowadzają nad Wisłą, a nie do funduszu emerytalnego w Berlinie czy Paryżu (w oparciu o 96/71/WE i 2014/67/UE).
Dzięki tym regulacjom pracownik wyjeżdżający - przykładowo - z Polski do Francji otrzyma:
- minimalną stawkę płacy, jak we Francji,
- maksymalne okresy pracy i minimalne okresy wypoczynku, jak w kraju goszczącym,
- minimalny płatny urlop roczny w wymiarze takim, jaki obowiązuje w miejscu pracy,
- zapewnienie bezpieczeństwa, higieny i ochrony zdrowia w miejscu pracy,
- gwarantuje prawo do równego traktowania kobiet i mężczyzn.
Jednak taki pracownik po wielu latach pracy poza krajem, po przejściu na rentę lub emeryturę, będzie otrzymywał świadczenie krajowe.
Chcą zmian
To może wkrótce się zmienić. Bo w Europie coraz głośniej mówi się o konieczności aktualizacji dyrektywy o delegowaniu pracowników. Chodzi o nowelizację przepisów z 1996 roku.
Komisja Europejska przedstawiła swoją propozycję w ubiegłym roku. Polska stanowczo mówi "nie" dyrektywie w takim kształcie.
Po zmianach w życie ma zostać wprowadzona zasada równej płacy za tę samą pracę w tym samym miejscu. Oznacza to, że pracownik wysłany przez pracodawcę tymczasowo do pracy w innym kraju UE miałby zarabiać tyle, co pracownik lokalny za tę samą pracę.
Równa płaca
Ma mu przysługiwać nie tylko płaca minimalna, jak jest obecnie, lecz także inne obowiązkowe składniki wynagrodzenia, takie jak premie czy dodatki urlopowe. A gdy okres delegowania przekroczy dwa lata, pracownik delegowany - zgodnie z propozycją KE - byłby objęty prawem pracy państwa goszczącego. Polskie firmy delegują do unijnych państw prawie pół miliona pracowników. To blisko 1/4 z 1,9 mln wszystkich pracowników delegowanych w całej Unii Europejskiej.
Jeśli zmiany wejdą w życie, to uderzą w około 90 tys. polskich przedsiębiorstw, które wysyłają pracowników w delegacje.
Szacuje się, że ogółem pracownicy oddelegowani stanowią 0,7 proc. siły roboczej w UE.
Ale są branże, gdzie jest ich zdecydowanie więcej. Przykładowo w sektorze budowlanym ponad 40 procent zatrudnionych stanowią pracownicy oddelegowani. W przemyśle wytwórczym procent ten wynosi około 20 proc., a w edukacji oraz służbie zdrowia i usługach społecznych około 13 proc..
Niemcy, Francja i Belgia to kraje, w których pracuje najwięcej pracowników oddelegowanych. W tych trzech krajach łącznie usługi świadczy około 50 proc. wszystkich pracowników delegowanych.
Bez Polski
Rozwiązanie zaproponowane przez Komisję Europejską forsuje kilka zachodnich państw, w tym przede wszystkim Belgia oraz Francja, która dodatkowo chce ograniczenia delegowania do 12 miesięcy. Regulacja byłaby bowiem dla nich szczególnie korzystna, bo to do systemów emerytalnych w tamtych krajach trafiałyby składki. Z kolei polski ZUS może na zmianie przepisów stracić nawet 5 mld zł. Prezydent Francji Emmanuel Macron chce przekonać do nowelizacji unijnej dyrektywy o pracownikach delegowanych kolejne kraje. W tym celu w dniach 23-25 sierpnia spotka się z kanclerzem Austrii Christianem Kernem, a także z premierami Czech i Słowacji - Bohuslavem Sobotką i Robertem Fico. Będzie też rozmawiał z prezydentem Rumunii Klausem Iohannisem i premierem tego kraju Mihai Tudose. W planach są też rozmowy z prezydentem i premierem Bułgarii - Rumenem Radewem i Bojko Borysowem. Co ciekawe na trasie jego wizyt nie ma Warszawy, a to Polacy stanowią aż 1/4 wszystkich pracowników delegowanych w Unii Europejskiej.
Autor: msz/gry / Źródło: tvn24bis.pl, PAP