Nad gminami i firmami zawisło widmo podwyżek cen prądu. - Jeśli samorządy będą więcej płacić za prąd, podrożeją także usługi, które są świadczone dla mieszkańców - ostrzega dyrektor biura Związku Miast Polskich Andrzej Porawski. Na razie nie wiadomo, co z taryfami na 2019 rok dla zwykłego Kowalskiego, ale eksperci nie mają wątpliwości: czeka nas seria podwyżek, a ich skutki odczujemy wszyscy.
Jak zauważył "Puls Biznesu", w tym roku lokalne władze ze zdziwieniem przeglądają oferty sprzedawców prądu i biją na alarm. Za sprawą wyższych stawek proponowanych przez dostawców energii, w skrajnych przypadkach nawet o 70 proc., znacznie wzrosną koszty funkcjonowania szkół, szpitali czy kolei.
- Miasta są zaskakiwane w ostatnich dniach takimi ofertami, ponieważ właśnie ogłaszają przetargi na dostawę energii elektrycznej na przyszły rok - tłumaczył w programie "Biznes dla Ludzi" w TVN24 BiS dyrektor biura Związku Miast Polskich Andrzej Porawski.
Wzrosną ceny
- To będą niemałe skutki. To przełoży się na ceny usług, które świadczymy dla mieszkańców - wyjaśniał Porawski. Jak dodał, chodzi o szkoły, wodociągi, oczyszczalnie ścieków czy tramwaje. - Będziemy musieli albo mniej zrobić, abo więcej pieniędzy wziąć za usługi - zauważył.
To wszystko w obliczu zapowiedzi rządowych, że stawki za prąd dla zwykłego Kowalskiego pozostaną w przyszłym roku bez zmian. Minister energii Krzysztof Tchórzewski na pytanie, czy trzeba się liczyć z podniesieniem rachunków za energię dla gospodarstw domowych Tchórzewski odparł, że "nikt nie mówi o podniesieniu rachunków". - Im mniejszy będzie ruch cen energii w grupie taryfowej G, obejmującej gospodarstwa domowe, tym większy będzie w pozostałych grupach odbiorców, które już dziś płacą za prąd znacznie więcej od zwykłego Kowalskiego - zauważył jednak w czwartek prezes Urzędu Regulacji Energetyki Maciej Bando.
Firmy dostają korekty
Wyższe oferty cenowe dla samorządów i prywatnych firm, gdzie o taryfach nie decyduje państwowy regulator, to potwierdzenie tych obaw. - Wielu przedsiębiorców pisało do nas, że ma korekty (rachunku za prąd - red.) na 100 tysięcy, 190 tysięcy złotych - zauważyła w rozmowie z reporterem "Polska i Świat" w TVN24 Agnieszka Fodrowska, ekspert ds. energii z enerad.pl.
Widmo podwyżek elektryzuje nawet największe spółki. - Ostatnio PKP Energetyka powiadomiło PKP o podwyżce cen energii, no i PKP zawyło ze zgrozy, bo ta podwyżka jest rzeczywiście znacząca i powinna, niestety, mieć odzwierciedlenie w cenach biletów - wyjaśnił Rafał Zasuń, redaktor naczelny wysokienapiecie.pl.
Tymczasem droższy prąd dla przedsiębiorców to nie tylko wyższe ceny biletów, ale także ceny towarów, które kupujemy: od chleba po meble. - Spadnie konkurencyjność polskich firm w stosunku do europejskich przedsiębiorstw. Nasze produkty będą droższe, ucierpi na tym cała gospodarka - zauważyła Fodrowska.
Na dodatek, jak zauważa Piotr Soroczyński z Krajowej Izby Gospodarczej, na podwyżce w 2019 roku się nie skoczy. - Obecnie dyskutujemy o bardzo prawdopodobnej serii podwyżek, które będą miały miejsce w najbliższych latach - wyjaśniła.
"To nie spekulacja"
Wzrost cen energii ma swoje uzasadnienie w rosnących od dłuższego czasu cenach na rynku hurtowym. - To nie spekulacja stoi za wzrostem cen energii, ale tak zwane czynniki fundamentalne - tłumaczył w TVN24 BiS Bartłomiej Derski z portalu wysokienapięcie.pl.
- Przede wszystkim rośnie nam cena uprawnień do emisji dwutlenku węgla, czyli tych uprawnień, które muszą kupować elektrownie węglowe. W Polsce wciąż 80 procent wytwarzania (energii - red.) jest właśnie z węgla - dodał.
Przypomnijmy, że wycena kontraktu na uprawnienia do emisji dwutlenku węgla w unijnym systemie handlu (EU ETS) przekroczyła w połowie września na giełdzie w Londynie 25 euro za tonę. W tym roku ceny uprawnień wzrosły o blisko 200 proc. Do tego dodać trzeba także wzrost cen samego węgla.
Zdaniem ekonomisty Marka Zubera to wystarczy, by od stycznia podnieść ceny prądu "przynajmniej o 25-30 procent". - Jeżeli nie będzie podwyżek albo jeżeli będą na poziomie kilku procent, to znaczy, że wszyscy uczestnicy rynku, producenci i regulator (URE - red.), ugięli się pod naciskiem polityków - ocenił w TVN24 BiS.
Zwłaszcza że kontrolowane przez skarb państwa firmy energetyczne mają w perspektywie znaczące inwestycje: w utrzymanie produkcji energii z węgla, elektrownie gazowe, farmy wiatrowe, a być może także elektrownię atomową.
Trudny wybór
Na razie nie wiadomo, jak ostatecznie zachowają się największe firmy energetyczne w sprawie podwyżek dla gospodarstw domowych w 2019 roku. W odpowiedzi na pytania reportera magazynu "Polska i Świat" pięć czołowych spółek (PGE, Tauron, Energa, Enea i Innogy) deklarowało, że albo analizują różne scenariusze, albo decyzji jeszcze nie ma, albo nie zdradzają jej szczegółów.
Szukanie dodatkowych przychodów u klientów z sektora przedsiębiorstw, co ostatecznie i tak oznacza sięgnięcie do kieszeni zwykłych odbiorców, wydaje się prawdopodobnym rozwiązaniem.
- Gdzieś te firmy muszą tę dziurę (wynikającą z wzrostu cen hurtowych - red.) wypełnić. Najczęściej wypełniają ją w grupie taryfowej C, czyli małych i średnich przedsiębiorstw działających na niskim napięciu. Tam rachunek jest dwa razy droższy niż w gospodarstwach domowych. To jest to, co mnie szczególnie martwi – zauważył prezes Urzędu Regulacji Energetyki. - (Z problemem - red.) zetknę się prawdopodobnie już za miesiąc i zupełnie nie wiem, jakie będą decyzje spółek i jak będą chciały wypełnić te luki w przypadku, kiedy właściciel powie: nie, nie składajcie wniosków (o podwyżki w grupie G - red.) – mówił Maciej Bando.
Wcześniej szef URE deklarował, że "trzeba zadbać o przedsiębiorstwa, które mogą być zmuszane, by nie przynosić wniosków o podwyżki taryf". - Regulator równoważy interesy. Może zajść taka sytuacja, że trzeba będzie szalę przechylić w stronę przedsiębiorstwa - tłumaczył.
Autor: mp//dap / Źródło: tvn24bis, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock