Gdy na rynku jest wspaniale, to pojawia się bardzo wielu zainteresowanych. Sąsiad zainwestował, ciocia włożyła kasę i zarobiła. W czym my jesteśmy gorsi - mówi w rozmowie z Janem Niedziałkiem Grzegorz Zalewski z Domu Maklerskiego BOŚ. - To jest chciwość i dla cywilizacji to jest nawet dobre, bo podejmowanie ryzyka pcha nas do przodu, ale indywidualnie może wiązać się z rozczarowaniem - przypomina.
Wystarczyło za 10 tysięcy złotych kupić akcje Tesli w sierpniu 2019 roku, gdy były po 50 dolarów i sprzedać teraz po 800 dolarów. Zysk jest 16-krotny. Z drobnej inwestycji mamy mały majątek, ponad 150 tysięcy złotych. Jeszcze więcej można było zarobić na bitcoinie (o ekstremalną ostrożność i pamiętanie o ryzyku związanym z kryptowalutami apeluje Komisja Nadzoru Finansowego). Wystarczyło kupować 5 lat temu i sprzedać teraz. Do zarobienia - miliony. Wystarczyło 10 miesięcy temu kupić akcje producenta rękawic medycznych za 10 tysięcy złotych, by stać się nieomal milionerem.
Taka retrospekcja utraconych i niewykorzystanych szans może być dosyć frustrującą zabawą. Jest też oczywiście problemem pierwszego świata - każdy, kto ma wolne kilka tysięcy złotych jest szczęśliwcem, żyjącym w realiach niedostępnych milionom ludzi, nawet w naszej dość zamożnej i spokojnej części świata.
Z perspektywy czasu takie inwestycyjne hity wydają się łatwe i oczywiste. Proste operacje. Rozdrapywanie tego tematu może doprowadzić do inwestowania poniewczasie w spółki lub instrumenty, które już są wycenione ekstremalnie wysoko i dużo więcej nie podrożeją. Mniej spektakularne zyski, rzędu 20 proc., mogą przestać cieszyć. 20 proc. z 10 tysięcy? To przecież na waciki.
Z drugiej strony trudno o silniejszą motywację do poszukiwania zysków niż przykłady spektakularnych sukcesów inwestycyjnych, jak historia Brandona Smitha z USA, który w 2017 zaczął kupować akcje Tesli najpierw za 10 tys. dolarów, potem dokładał, to co mu zostało z pensji po wydatkach i tak zainwestował 90 tys. dolarów w akcje, które teraz warte są ponad milion dolarów. Należy do grona "Teslanaires", jak mówią w Ameryce, po polsku bardziej "Teslonerów".
Jak rozsądnie podejść do takich spektakularnych historii? Co podpowiada psychologia i podręczniki inwestowania?
GRZEGORZ ZALEWSKI, ekspert Domu Maklerskiego BOŚ
Jan Niedziałek: Słuchać takich opowieści, czy ignorować i robić swoje?
G.Z.: W zasadzie jak się spojrzy nawet na nasz rynek na 30 lat - świetny czas do porównań, dość jeszcze krótki, a były i spadki i wzrosty, to widzimy schemat. Jak na rynku jest wspaniale, to pojawia się bardzo wielu zainteresowanych. W normalnych czasach powiedzieliby o sobie, że unikają ryzyka. A nagle są zainteresowani inwestowaniem.
W ich mniemaniu inwestowanie jawi się jako łatwe pieniądze - bo widzieli historie jak z hossy internetowej albo tej z biopaliwami, albo teraz z Teslą. Możemy sobie zbudować narrację - że to przecież oczywiste… Bo to elektryki, to przyszłość … A ten Wiedźmin - to przecież eksportowy sukces. Liczy się ta narracja! Odwołując się do Daniela Kahnemana, giganta psychologii behawioralnej - im bardziej narracja jest szczegółowa, tym bardziej jesteśmy skłonni w nią wierzyć. Tam nie musi być dużo logiki, musi być dużo precyzji i danych. Stąd taką popularnością cieszą się analityczni guru z rozpisanymi planami i szczegółami. Rzeczywistość czasem to rozbija - patrz 2020 rok i rozbicie WSZYSTKICH modeli przez jeden czynnik, pandemię.
J.N.: Rozmaitych szoków w historii giełd było dużo, a nasza natura jest raczej niezmienna…
G.Z.: Zachowujemy się po ludzku - sąsiad zainwestował, ciocia włożyła kasę i zarobiła. W czym my jesteśmy gorsi? Jeśli mamy szczęście i trafimy w środek, nie mówię o początku, tylko o środku hossy - to przez jakiś czas mamy zyski i nawet nabieramy przekonania, że my się na tym znamy. Skłaniamy się do tego, to dość naturalne. Teraz pytanie - co będzie, kiedy wajcha się przełoży, jak w 2008. Wtedy pojawia się frustracja i gniew, bo tracimy pieniądze. Obwiniamy analityków, spółki, wszystkich dookoła. Tylko nie siebie. Od siebie to odsuwamy. Te wszystkie teksty - trzeba było 5 lat temu inwestować - są fajne, tylko trzeba sobie przypomnieć co, mówiliśmy wtedy. Skoro wtedy akcje spadały, skoro rynki szorowały po dnie, to nie chcieliśmy w to wchodzić.
Na rynki często wchodzi grupa ludzi, których nazwijmy największymi pechowcami - przybywają, gdy ceny są wysoko, przez chwilę zarabiają, ale po załamaniu o dajmy na to 20 procent pojawia się u nich lęk i ciężko będzie im nawet powrócić do inwestowania.
J.N.: A jak wbić sobie do głowy, że ODWROTNYCH historii, w których ktoś traci całe oszczędności jest też MNÓSTWO?
G.Z.: Tu się odwołam do prywatnej historii sprzed tygodnia. Znajomy mówi - słuchaj, moja konserwatywna żona, unikająca ryzyka jak ognia, pracująca w bankowości, nagle rozmawia z kuzynką, która w tydzień zarobiła 400 złotych. I żona mówi - może byśmy się tym zainteresowali! Kolega wytrzeszczył oczy - o co chodzi?!
Teraz są dobre uwarunkowania dla takiego nastawienia - inflacja plus zerowe stopy, na lokatach zero … Szukamy alternatywy. Wszyscy mówią o sukcesach, o porażkach nie słychać, plus dochodzi chęć chwalenia się sukcesami. Tak jak ci wędkarze, którzy przy kolejnym piwie chwalą się coraz więęęększymi rybami. Ktoś nas posłucha i pomyśli sobie - choroba, to chyba łatwe.
J.N.: Trzymać w głowie na zapas historię nieudanych inwestycji?
G.Z.: Można sobie takie rzeczy przypominać, ale mam prostszą wizualizację. Jak mnie proszą, naucz mnie szybko inwestować, to pytam: gdzie pracujesz? Ile czasu się uczyłeś swojego zawodu? I nagle otrzeźwienie - to musi potrwać, to nie jest łatwizna, tu poklikam, tam poklikam i już zarabiam.
J.N.: A porównywać się do kogoś? Ech, zarobiłem 15 procent, a kolega się chwali, że wykręcił 35 procent?! A przecież 15 procent to bajka, żadna lokata tyle nie da!
G.Z.: Takie porównywanie się jest silniejsze od nas! Te mechanizmy są okrutne, bo chcemy być lepsi, zwłaszcza, gdy uważamy się za np. inteligentniejszych! Kiedy słyszymy strzęp informacji, że ktoś zarobił 100 procent na jakiejś spółce - to też chcemy to zrobić. Patrzymy na sukcesy, tak jak młodzi chłopcy marząc o karierze piłkarza myślą o Lewandowskim a nie o 900 tysiącach piłkarzy zarejestrowanych w polskich klubach, ze średnim wynagrodzeniem kilka tysięcy złotych. To dane PZPN.
To jest chciwość i dla cywilizacji to jest nawet dobre, bo podejmowanie ryzyka pcha nas do przodu, ale indywidualnie może wiązać się z rozczarowaniem.
J.N.: Czy trzeba się znać na danej spółce czy instrumencie? Nie muszę być inżynierem motoryzacyjnym, by prowadzić luksusowe auto?
G.Z.: Ja akurat kieruję się analizą techniczną, czyli patrzę na wykresy. Nie zawsze znam się na istocie działalności spółki. Ale rozumiem MECHANIKĘ - nie wchodzę w spółki niepłynne np. takie, które ciężko kupić i sprzedać, jestem też w stanie ocenić, czy nie ma poważnego ryzyka upadłości.
Jeśli ktoś inwestuje w kryptowaluty - nie musi wszystkiego rozumieć, ale powinien znać problemy jakie tam się pojawiały, te upadające giełdy, wykradane klucze dostępu itp. Ja nie inwestuję w kryptowaluty - nie rozumiem idei, to jest dla mnie tylko narzędzie do spekulacji i akurat tu nie inwestuję.
Źródło: TVN24 BiS