To pomysł wart rozważenia, ale najpierw debata w rządzie, parlamencie i z partnerami społecznymi - tak o ewentualnym podwyższeniu składki rentowej dla najbogatszych mówi szef zespołu doradców premiera Michał Boni. - To łatanie dziury budżetowej z kieszeni podatników - komentuje w TVN CNBC Biznes jeden z najbogatszych Polaków, Zbigniew Jakubas.
O możliwości podwyższenia składki jako pierwsza napisała środowa "Gazeta Wyborcza". Według jej nieoficjalnych informacji, podwyżka składki dla najlepiej zarabiających jest jednym z wariantów "Planu rozwoju i konsolidacji finansów publicznych", który przygotowuje wiceminister finansów Ludwik Kotecki. Plan ma być gotowy w grudniu.
Dziś jesteśmy w warunkach spowolnienia, szukamy zbilansowania - i długu publicznego, i deficytu - i jest pytanie, czy osoby mające wysokie dochody nie mogłyby w imię pewnej solidarności społecznej tej swej składki rentowej płacić większej. Michał Boni, szef zespołu doradców strategicznych premiera
"W imię solidarności społecznej"
Zdaniem Michała Boniego, ten pomysł jest do rozważenia, jednak taka zmiana wymaga zgody w parlamencie. - Zobaczymy, jak będzie wyglądała wcześniej debata w rządzie i z partnerami społecznymi - mówił Boni na antenie radiowej Trójki.
- Dziś jesteśmy w warunkach spowolnienia, szukamy zbilansowania - i długu publicznego, i deficytu. Jest pytanie, czy osoby mające wysokie dochody, nie mogłyby w imię pewnej solidarności społecznej tej składki rentowej płacić większej - zastanawiał się Boni.
Składka przez cały rok
Według "Gazety Wyborczej", zmiana miałaby polegać na tym, że ubezpieczeni w ZUS-ie pracownicy mieliby płacić składkę rentową cały rok, bez względu na to, ile zarobią. Dziś najzamożniejsi Polacy, gdy ich dochód przekroczy 30-krotność średnich rocznych zarobków (ok. 95 tys. zł), przestają płacić składki rentową i emerytalną.
W praktyce dotyczy to osób, które zarabiają ponad 8 tys. zł miesięcznie, choć najlepiej opłacani przekraczają próg już w styczniu i od lutego nie płacą tych składek w ogóle.
Według szacunków rządu, na które powołuje się "Gazeta", zniesienie limitu dotknęłoby 290 tys. osób. Fundusz Ubezpieczeń Społecznych zyskałby w ten sposób dodatkowe 1,3 mld zł.
"To łatanie dziury w budżecie"
Tym pomysłem - co nie dziwi - oburzeni są przedsiębiorcy. - Jeżeli dzisiaj się sięga jeszcze bardziej do kieszeni podatników, no to jest po prostu łatanie dziury budżetowej - uważa inwestor giełdowy Zbigniew Jakubas.
Przedsiębiorca przyznał na antenie TVN CNBC Biznes, że poprosił kadry w swojej firmie o wyliczenie: ile środków w skali jego zarobków i jego potencjalnego czasu pracy, czyli do 65 lat, odprowadzi na rzecz budżetu, a ile z tego otrzyma od państwa, zakładając, że będzie pobierał emeryturę przez 20 lat.
- Wykorzystam 17 proc. z tego, co odprowadzam na rzecz budżetu państwa - stwierdził Jakubas.
Źródło: TVN CNBC, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN CNBC Biznes / fot. sxc