Ogłoszone wspólnie przez USA i Chiny nowe cele redukcji gazów cieplarnianych to dyplomatyczny przełom i - jeśli obie strony dotrzymają zobowiązań - wielki pozytywny krok w niepewnej batalii przeciwko zmianom klimatycznym - pisze w czwartek "New York Times".
W artykule redakcyjnym ocenia, że deklaracja złożona w środę przez prezydentów USA i Chin, Baracka Obamę i Xi Jinpinga, była punktem kulminacyjnym "zaskakująco produktywnej" podróży amerykańskiego prezydenta do Azji.
Radykalne kroki
Porozumienie klimatyczne formułuje "dwa niezwykle ważne przesłania, jedno dla świata, a drugie dla amerykańskiego Kongresu" - podkreśla dziennik. Wyjaśnia, że zobowiązania Chin i USA, które wspólnie wytwarzają 45 proc. światowych emisji gazów cieplarnianych, "niemal na pewno będą stanowić bodziec dla innych krajów, by wprowadziły bardziej ambitne własne cele przed spotkaniem negocjatorów mających wypracować nowe globalne porozumienie na szczycie klimatycznym w Paryżu w grudniu 2015 roku". Z kolei na gruncie amerykańskim wspólna deklaracja odbiera argumentację takim ludziom jak Mitch McConnell, którzy długo utrzymywali, że nie ma sensu podejmować radykalnych kroków przeciwko emisji gazów cieplarnianych, dopóki podobnych działań nie podejmą największe kraje rozwijające się. "NYT" przypomina, że właśnie to uzasadnienie miało wpływ na niepodpisanie przez USA protokołu z Kioto w 1997 roku. "Ale teraz chiński argument ostatecznie znikł" - zaznaczają autorzy komentarza. Obama przedstawił w Pekinie ambitny plan ograniczenia emisji o 26 proc. w stosunku do poziomu z 2005 roku do 2025 roku, podczas gdy na szczycie klimatycznym w Kopenhadze zobowiązał się do 17-procentowej redukcji do 2020 roku - przypomina.
Poważni rywale
"NYT" akcentuje, że w przypadku Chin środowe zobowiązanie jest o tyle przełomowe, że po raz pierwszy Pekin wyznaczył konkretny termin (rok 2030 lub wcześniej, jeśli okaże się to możliwe) jako szczyt produkcji emisji, a potem zobowiązał się do ich ograniczenia. "Do tej pory Chiny mówiły tylko o zredukowaniu węglowej "intensywności", co faktycznie oznaczało przyzwolenie na wzrost emisji, ale w wolniejszym tempie. W wyścigu mającym na celu uniknięcie poważnych konsekwencji zmian klimatycznych chodzi o powstrzymanie wzrostu emisji na pewnym etapie i wejście na drogę spadku. Chiny właśnie zobowiązały się do wejścia na tę ścieżkę" - podkreśla nowojorski dziennik. Podsumowuje, że Stany Zjednoczone i Chiny pozostają poważnymi rywalami na wielu frontach, ale przywódcy "pokazali, że możliwa jest produktywna współpraca". W tej chwili ich zadaniem jest sprawienie, by to zadziałało - podkreśla.
Autor: pp / Źródło: PAP