Prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama powiedział w środę, że USA "mogą widzieć koniec recesji". Według niego jest to wynik polityki stymulującej gospodarkę, którą prowadzi jego administracja.
- Rynek się podnosi, a system finansowy nie stoi już na skraju upadku. Amerykanie tracą pracę o połowę wolniej, niż to miało miejsce jeszcze pół roku temu - wyliczał amerykański prezydent w Raleigh w Północnej Karolinie.
Takie wnioski Obama mógł wyciągnąć choćby z wyników amerykańskich banków za drugi kwartał, które okazują się wyjątkowo dobre. Także dane makro z krajowej gospodarki pokazują, że trendy ciągnące ją w dół zaczynają wyhamowywać. To ostatnie ma być zasługą jego administracji, który wydał olbrzymie pieniądze na wydatki publiczne mające ożywić gospodarkę. Przeciwnicy planu zarzucają mu jednak, że w przeciwieństwie do podobnego w Chinach, nie przynosi on oczekiwanych rezultatów, a jedynie niebezpiecznie zwiększa deficyt. Ostatnio przekroczył on jeden bilion dolarów, a wg prognoz wzrośnie o kolejne 800 mld dol.
- Na deficyt trzeba uważać, jednak w czasach wychodzenia z kryzysu nie powinniśmy zbytnio zaciskać pasa – bronił w środę swojej polityki Obama.
"To też sukces"
Obama bronił też wprowadzonego przez jego administrację planu pomocowego (ponad 700 mld dolarów) dla przemysłu motoryzacyjnego, który jednak nie uchronił General Motors i Chryslera przed bankructwem. Nie wpłynął też zbytnio na jedynego ocalałego spośród Wielkiej trójki z Detroit, bo ten po prostu z niego nie skorzystał. - Gdyby nie nasz plan i pożyczki rządowe, to upadek GM i Chryslera miałby dużo gorszy wpływ na gospodarkę - przekonywał. Mimo tego, że większa część obu koncernów przeszła w ręce głównie europejskich firm, to pracę straciło kilkanaście tys. osób z fabryk i salonów samochodowych.
Źródło: Reuters