Wśród potencjalnych kupców stoczni są inwestorzy branżowi - wynika z nieoficjalnych informacji "Rzeczpospolitej". Mimo, że nie zamierzają kontynuować właściwej działalności stoczniowej, to jest szansa, że jakąś mogą. A to może oznaczać, że część z kilku tysięcy zwolnionych stoczniowców może wrócić do starej pracy.
Ani Agencja Rozwoju Przemysłu, ani resort skarbu nie chcą ujawnić nazw firm, które zgłosiły się do przetargów na majątki stoczni w Gdyni i Szczecinie. Wadia w pierwszym przypadku wpłaciło pięć firm, a w drugim – trzy.
Nie chcą całości
W czwartek minister skarbu Aleksander Grad sygnalizował, że małe są szanse na kontynuację produkcji statków w stoczniach Gdynia i Szczecin, bo żadna z firm, które stanęły do przetargu nie jest zainteresowana kupnem wszystkich potrzebnych do tego części majątku zakładów.
- To pokazuje, że przemysł stoczniowy na świecie przeżywa kryzys. Nie ma chętnych, którzy chcieliby kupić stocznię w całości - mówił Grad. Oznacza to, że żaden ze stoczniowców, który zakończyli swoją pracę na początku roku, kiedy zlikwidowano zakłady nie ma szans wrócić do pracy, którą wykonywał często przez kilkadziesiąt lat.
Może nie cały statek, ale...
Według informacji TVN CNBC Biznes, które powtarza "Rzeczpospolita", wśród inwestorów, którzy 26 listopada powalczą w przetargach o majątek zakładu, może być państwowa Stocznia Remontowa Nauta z Gdyni, która miałaby złożyć ofertę na zakup małego doku i części wybrzeży gdyńskiego zakładu.
Innym, niepotwierdzonym oficjalnie, potencjalnym kupcem jest także branżowa spółka Crist zainteresowana m.in. dużym dokiem. A także Energomontaż Północ, który startował w pierwszym – nieudanym – podejściu do sprzedaży majątku stoczni w przetargach.
Ministerstwo skarbu, po klęsce, jaką okazał się pierwszy przetarg na stocznie, z którego wycofał się katarski inwestor deklarujący produkcję statków, jak ognia unika robienia jakichkolwiek obietnic.
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24